Tytuł tej afery wybrałem troszkę przewrotnie. Oczywiście póki co premier ani jego ludzie nie wpadli (a przynajmniej tego głośno nie artykuują) na pomysł opodatkowania oddychania. Ale wbrew pozorom do takiego pomysłu już niedaleko.

15 lipca 2013 roku portal www.biznes.interia.pl poinformował nas o kolejnym pomyśle Tuska na oszabrowanie obywateli i o załatanie ich kosztem gigantycznej dziury budżetowej. Tym razem PO planuje opodatkować znaleźne. Obecnie obowiązuje zasada, że znaleźne wynosi 10 % wartości „znaleziska”. Wiceminister finansów Maciej Grabowski poinformował, że po wejściu w życie nowej ustawy od tego znaleźnego będziemy płacili podatek. Grabowski stwierdził też, że: „znaleźne – wynoszące 1/10 wartości znalezionej rzeczy – jest przychodem, od którego znalazca musi zapłacić podatek. To samo dotyczy wynagrodzenia wypłacanego przez państwo za znalezienie rzeczy, która przechodzi na własność Skarbu Państwa”.

Dziś sprawa znalezionej rzeczy wygląda następująco. Jeśli właściciel nie zgłosi się po swoją rzecz przez rok od wezwania to znaleziona rzecz staje się własnością osoby, która ją znalazła. Jeśli właściciela nie da się wezwać, termin ten wydłuża się do dwóch lat. Jednak państwo zadbało o to, żeby najcenniejsze rzeczy nigdy nie mogły trafić do uczciwego znalazcy. Jeśli znajdziemy dużą sumę pieniędzy, papiery wartościowe, rzeczy mające wartość naukową lub artystyczną i wszelkie kosztowności to po upływie określonego czasu, stają się one własnością państwa. Nowa ustawa ma to zmienić i sprawić by więcej rzeczy stawało się własnością znalazcy. Wygląda mi to jednak na taki ochłap, żeby społeczeństwo nie protestowało.

Takie pomysły ministra doprowadzą do zaniku solidarności społecznej i zwykłych ludzkich odruchów. Bo skoro uczciwość ma być karana podatkami to większość osób znalezioną rzecz zachowa dla siebie. Po co „bujać się” z urzędasami, rozliczać się i męczyć ? Lepiej wziąć co się znalazło i siedzieć cicho.