commons.wikimedia.org
commons.wikimedia.org

Bartosz Arłukowicz to kolejny polityk związany z partią rządzącą, który zapewne uważa, że na pewnych stanowiskach wypada coś robić, ale nie bardzo wie jak, i co. Być może dlatego przeprowadza reformy, które nijak mają się do przedwyborczych obietnic związanych z poprawą warunków życia pacjentów.

Okazuje się, że minister zdrowia razi również swoją nieskutecznością w dialogu ze stowarzyszeniami lekarskimi. Od nowego roku ma zostać zamkniętych ponad 40 procent gabinetów podstawowej opieki zdrowotnej, a liczba ta może wzrosnąć nawet do około 50 procent.

Arłukowicz za całe zamieszanie oskarża lekarzy, którzy rzekomo dopuścili się „szantażu”. Według ministra, Federacja Związków Pracodawców Ochrony Zdrowia „Porozumienie Zielonogórskie”, domagała się od niego zwiększenia finansowania podstawowej opieki zdrowotnej o 2 mld zł. Ponadto PZ chce także pobierać opłaty od pacjentów za „przekroczenie progu przychodni”, żąda możliwości zamknięcia ośrodków na 20 dni roboczych w roku, skrócenia czasu pracy w jeden dzień w miesiącu, a także rezygnacji ze szkoleń onkologicznych dla lekarzy rodzinnych i zniesienia kontroli jakości świadczonych przez nich usług.

Druga strona tłumaczy swoje postulaty i przedstawia je w nieco innym świetle. Według członka zarządu PZ, Marka Twardowskiego, lekarzom zależało między innymi na określeniu minimalnego czasu jaki mają poświęcać pacjentom. Postulat z dwudziestoma dniami wolnymi od pracy miał na celu zapewnienie lekarzom urlopów, a skrócony czas świadczenia usług w jeden dzień każdego miesiąca miałby być przeznaczony na szkolenia.

Trudno rozstrzygnąć spór pomiędzy lekarzami a ministrem, bo każda ze stron skupiona jest na przedstawianiu swoich racji, nie myśląc, wbrew zapewnieniom, o jakichkolwiek ustępstwach, na co dowodem jest nic innego jak fiasko ich rozmów. Póki co obserwujemy wzajemne przeciąganie liny i rzucanie oskarżeń, ale niezależnie od tego, kto ponosi winę za powstały chaos – i tak najboleśniej odczują to wszystko pacjenci, czyli, hipotetycznie, my wszyscy.

Parezja.pl pisała już o nieszczęsnej reformie, która od 2015 roku będzie kierowała osoby potrzebujące porady okulisty i dermatologa, najpierw do lekarzy rodzinnych. Minister Arłukowicz uważa, że spowoduje to zmniejszenie kolejek do specjalistów. Dlaczego? Dlatego, iż ma Polaków za idiotów, którzy nie są w stanie stwierdzić, czy mają problem ze wzrokiem, czy może ze skórą. W dodatku chcą zawracać głowę lekarzom bez powodu, być może z nudów, albo ze zbyt dobrego zdrowia, bo przecież osoby chore siedzą w domach, a na pewno nie biegają od specjalisty do specjalisty. Żeby tak jeszcze tylko naprawdę zlikwidował kolejki.. Zamiast tego zmienił jedynie ich miejsce – już wkrótce przeniosą się one pod gabinety lekarzy rodzinnych. Ale to nie koniec. Bo przecież jeżeli taki lekarz potwierdzi przypuszczenia chorego, sznur ludzi i tak trafi pod drzwi specjalistów.

Nikt nie ma wątpliwości, że reformy w służbie zdrowia (tak jak i w każdej dziedzinie) są konieczne. Kierunek obrany przez Bartosza Arłukowicza wydaje się jednak daleki od tego, jakiego my wszyscy, potencjalni pacjenci, oczekiwalibyśmy od ministra naszego państwa. Bo przecież zamiast stawiać przed nami przeszkody w postaci wydłużającej się drogi do uzyskania pomocy, należałoby nam po prostu zaufać i znieść nie tylko skierowania do okulisty czy dermatologa, ale także innych lekarzy odpowiadających za konkretne dziedziny. Być może to byłoby prawdziwym rozwiązaniem bądź chociażby jednym z kroków, jakie powinny być uczynione w kierunku pozytywnych zmian?

Nieudolne próby naprawy służby zdrowia i rażąca nieskuteczność w dochodzeniu do konsensusu to znaki firmowe ministra sprawującego urząd w rządzie dwóch premierów. Aż dziw bierze, że nie znalazł się on w pierwszej trójce niesławnego zestawienia CBOS-u. Cóż, konkurencja była zbyt silna. Może w przyszłym roku.