Syreni śpiew sztuki polega na tym, iż jeśli jest ona umiejętnie skomponowana – potrafi wabić nas, jak mityczne syreny. Jednak żeglarz idący za pięknym śpiewem syren, wpływał zawsze na mieliznę, gdzie statek był okradany, a człowiek pożerany… Tak właśnie jest z filmem „Ida”, gdzie wysmakowane czarno-białe zdjęcia czy przejmująca gra aktorów służą fałszowi historycznemu.

I mimo że film nie jest podręcznikiem historii, to za pięknem dzieła sztuki winna stać prawdziwościowa wizja świata, a nie dowolne wyobrażenie pretendujące do przekazu ważnej prawdy o dziejach ludzi i narodów. „Ida” próbuje pokazać los polski i żydowski, ale abstrahuje od niemieckiej winy za zagładę Żydów i tylko bardzo delikatnie zaznacza uwikłanie Żydów w komunizm. To ostatnie to oczywiście postęp w stosunku do odrzucania trafnego pojęcia „żydokomuny” ukutego przez polską patriotyczną ulicę.

Jednak całościowy bilans filmu jest negatywny, gdyż polski los widziany jest z zakrzywionej perspektywy, a zbrodnia wobec Polaków nie jest nazwana zbrodnią. Reżyser filmu deklarujący wyznanie chrześcijańskie nie mógł nie pokazać roli katolicyzmu w życiu Polaków, lecz balansuje w zgoła inną stronę. Dość powiedzieć, że chłopak z Mokotowa dowiedział się w dojrzałym wieku od swego ojca ateisty, że jego babka była Żydówką. I tak ukształtowało się życie twórcy „Idy”: rozwód rodziców, żydowski rodowód matki, ateizm ojca i lata spędzone na ziemi brytyjskiej. Ta mieszanka powoduje, że jego spojrzenie na polskość musi być specyficzne i inne niż Sienkiewicza, Reymonta czy Prusa. Inne niż Herberta czy choćby Rymkiewicza. Interesują go dylematy byłej stalinowskiej prokutor, ale nie uroni łzy nad losem żołnierzy wyklętych przez nią skazywanych. Stąd trudno dziwić się najbardziej ostrym krytykom filmu, którzy przypominają hasło z czasów niemieckiej okupacji: „tylko świnie siedzą w kinie, a Polacy w Oświęcimie”…