Sędzia Igor Tuleya, zwany przez Ryszarda Petru „Stuleją”, po raz kolejny pochwalił się swoją bezczelnością. Popis dał oczywiście widzom TVN24.

„Myślę, że byłby to zaszczyt być tym pierwszym, który stanie przed sądem dyscyplinarnym, jeśli byłby to zarzut, że motywy moich rozstrzygnięć mają charakter polityczny. Uważam, że to byłoby absurdalne i bronienie się przed takimi zarzutami przed sądem dyscyplinarnym byłoby zaszczytem” — powiedział.

„W każdej dyktaturze, władzy absolutnej potrzebne są sądy i sędziowie, ale sędziowie złamani i sądy zależne” – stwierdził i dodał: „Po każdym rozstrzygnięciu, z którym nie zgadza się część polityków, zawsze pojawia się ten wątek lustracyjny, resortowego dziecka. Jestem resortowym dzieckiem, nic z tym nie jestem w stanie zrobić, ale na mnie osobiście nie robi to wrażenia”.

Sędzia nie widzi nic złego w tym, że orzekał ws. ustawy lustracyjnej, która dotyczyła jego matki współpracującej z SB. „Ta ustawa objęła moją matkę. Moim zdaniem nie powinienem się wyłączyć, nie widziałem podstaw do wyłączenia. Miałem tylko zbadać, czy ewentualnie mogło dojść do popełnienia przestępstwa”.

Tuleya przekonywał, że jego wyroki nie są polityczne. „Sędzia wydając swoje rozstrzygnięcia z pewnością, przynajmniej ja, nie kieruje się swoimi sympatiami politycznymi” – zapewniał.

„Czasy są coraz bardziej brutalne. Jak zaczynałem, czegoś takiego z pewnością nie było. (…) Mijałem się z kimś na przejściu dla pieszych i ta osoba po prostu rzuciła taką wiązanką klasyczną. Jeśli to powiem, to już wiem, za co wylecę z sądu. To są jakieś chu…, ku…, sprzedawczyki, ubeki. Klasyka” – żalił się.

Tuleya otwarcie przyznał, że brał udział w demonstracjach politycznych. „Mogę tylko potwierdzić – brałem udział w tych protestach i stałem ze świeczką. Wszyscy sędziowie powinni brać udział w tych demonstracjach. Uczestniczyłem w tych protestach, które moim zdaniem nie miały charakteru politycznego”.