KOW okresie świąt Bożego Narodzenia dobrze jest zwrócić szczególną uwagę na nasze postawy i zachowania. Wszystko to, co nosimy w sercu, wyjawiamy innym w swych postawach. Czy jesteśmy tego świadomi?

Przed świętami, klasycznie już zresztą, potężne tłumy stają przed konfesjonałami. Dzieje się tak w niektórych parafiach jeno dwa razy do roku: przed świętami Wielkanocnymi i Bożym Narodzeniem. Niektórzy wierni kościół odwiedzają rzadko, o comiesięcznej spowiedzi nie ma nawet co wspominać. I ja stanąłem w tegorocznej przedświątecznej kolejce po rozgrzeszenie. Przyszedłem szybciej, o całe dwadzieścia minut, aby nie stać potem godzinami i – nie daj Bóg – nie załapać się na spowiedź. Serce przygotowane, rachunek sumienia uczyniony, przejmujący żal za własne słabości wciskał mi do żołądka lodowatą kulę strachu przed mym Stwórcą. Aby dodać sobie trochę otuchy rozejrzałem się. Patrzyłem z ciekawością na ludzi przede mną i za mną. Starszawy jegomość, na oko lat trzydzieści, zaplótł ręce na klatce piersiowej, oparł się niedbale o ścianę, zawadiacko ugiął jedną nogę i przełożył przez drugą. Przed nim stała kobieta: przykrótka spódniczka eksponowała jej długie, wydepilowane nogi. Co chwilę wzdychała głęboko z nudów, rzucając niecierpliwe spojrzenia na wejście do kościoła zmrużonymi oczyma, a stanowczo zbyt wyeksponowany dekolt ukazywał, że miała czym nabierać powietrza. Za mną stał jakiś młodzik, skupiony i wpatrzony w ołtarz skupiał się na przesuwających się w ręku paciorkach różańca. Trochę dalej, przy drugim konfesjonale, grupa młodych ludzi – minimum w moim wieku – beztrosko pokazywała sobie coś na telefonie, śmiejąc się radośnie, choć bezdźwięcznie.

Wtem wkroczył proboszcz naszej parafii do kościoła. Wszyscy umilkli, spięli się, stanęli na baczność, założyli ręce w pobożnym geście, pochowali komórki, przestali podpierać ściany. Proboszcz przeszedł przez kościół, obwieszczając przy tym tubalnym głosem: „księża za chwilę przyjdą do konfesjonałów, jeszcze chwila.“ Gdy zniknął w zakrystii, opadło napięcie. Po całym kościele przeszedł szum ulgi, ludzie powrócili do znienawidzonego czekania. Zachowywali się dokładnie tak, jak można wymagać od kogoś, kto w kościele bywa od święta – dosłownie. Jak wielu spośród nas chodzi do spowiedzi, gdyż musi? I to nie z powodu ciążących grzechów i żalów za nie, lecz z powodu przymusu ze strony rodziców, babci, środowiska? Z powodu przyzwyczajenia, jakiejś takiej kulturalnej normy, której przestrzeganie jest oczywistością, choć niedbale wykonywaną. Okres świąt Bożego Narodzenia sprzyja rozważaniom na temat naszej duchowości i wierności Bogu Ojcu. Po wielu z nas widać bowiem, że wiara jest dla nas jedynie dodatkiem do życia; czymś, co ma wyciszyć sumienie.

Po co chodzimy do spowiedzi? Czy idziemy do niej w pokorze, chcąc zawierzyć Bogu nasze słabości i wyznać swą marność? A może idziemy tam dla księdza proboszcza? Wydawać by się mogło, patrząc na postawy niektórych ludzi, że bardziej boją się księdza, niż samego Pana Boga! Przecież Pan widzi nasze postawy, nawet jeśli ksiądz jest przez nas oszukiwany. Zna nasze motywy, słabości, zaniedbania, kłamstwa i złamane słowa. Po co iść do spowiedzi, jeśli się nie żałuje grzechów? Po co przemilczeć u spowiednika to, że mieszka się z dziewczyną/chłopakiem przed ślubem, skoro Pan Bóg to widzi? Penitenci często nie zdają sobie sprawy, że to nie postawa kapłana wpływa na ważność spowiedzi, a samego penitenta. Spowiedź działa na zasadzie ex opere operato, czyli: przez sam fakt jej dokonania. Zależy jednak od postawy spowiadającego się człowieka; jego szczerości, gdy chce wyznać Bogu słabości. Spowiedź udzielona w sposób nieszczery, bez żalu, bez chęci poprawienia się jest nieważna a komunia po niej przyjęta jest świętokradztwem i bluźnierstwem. Nasza postawa, jako ludzi wewnętrznych, odbija się jednak także na zewnętrznych zachowaniach.

Ktoś zadał mi kiedyś pytanie, czy jeśli Kościół poprze aborcję, to czy i ja ją poprę. Pytanie w bezpośredni sposób dotyka sedna problemu: ludzie myślą, że pewne normy i zasady ustanowił bezwzględny kler, który chce jedynie ograniczać ludzi w ich potrzebach i przyjemnościach. Taka postawa jest powszechna wśród tych, którzy nie trudzą się, aby pogłębiać swą relację z Bogiem. Czy to bowiem kapłani zakazali aborcji? Czy to oni zakazali zabijać niewinnych? Czy to kapłani wymyślili sobie nierozerwalność małżeństwa? Czy to oni zawarli na kamiennych tablicach dziesięć przykazań? Czy to oni dokonywali cudów jakąś magiczną mocą? Czy to kapłani strącili Lucyfera z nieba? Czy to kapłani w sposób cudowny poczęli Boże Dziecię w niepokalanej Maryi Dziewicy? Czy to oni dokonali przeistoczenia wody w wino? Czy to oni zakazują kłamania, mordów, zazdrości, rozpusty, zboczeń, materializmu? Czy to oni przebaczają nam grzechy? Nie, oni są tylko narzędziami w rękach Tego, który był, jest i będzie. Tego, który stworzył cały świat i go utrzymuje. Tego, któremu winniśmy wszyscy posłuszeństwo i miłość, dozgonne oddanie, ufność, nadzieję i wiarę. To Bóg ma moc, On jest Stwórcą i Panem, Ojcem i Sędzią, Odkupicielem i Zdrojem Miłości. Kapłani są tylko Jego sługami, którzy swym owieczkom z parafii chcą przekazać radosną nowinę Ewangelii. Niektórzy ci słudzy upadają, inni przeciwnie: wznoszą się mocą Bożą ponad ten świat. Nie traktujmy księży instrumentalnie, nie starajmy się robić dobrej miny do złej gry. Nie okłamujmy ich, ani samych siebie – bo i po co?

Pan wie, gdy kłamiemy i docenia naszą szczerość, gdy mówimy z serca prawdę. Gdy zaczynamy okłamywać siebie i kapłana, rozpoczyna się w nas niebezpieczna gra z diabłem. On chce nas oddzielić od Kościoła, chce nas zapędzić w herezje i błędy, zrobić z nas jednoosobowe sekty – zamknięte na odwieczną Prawdę Boga, a otwarte na subiektywne odczucia. Potem wstajemy butnie, przybijamy do drzwi kościoła swoje postulaty, tworzymy własne Kościoły, gdzie rozwody są dostępne od ręki a zboczenia legalne; wprowadzamy kapłaństwo kobiet, promujemy aborcję, depczemy święte oblicze Matki Boskiej. Myślimy, że odwracamy się od Kościoła – lecz w istocie odwracamy się od Boga Samego, który Kościół Katolicki wszak stworzył na krzyżu i w pustym grobie. Boga, który przybrał ciało i „miał granice Nieskończony“… I chce wejść do naszego serca. Pytanie tylko, czy znajdzie w sercach dostatecznie dużo miejsca dla siebie, skoro wypełniamy je pozerstwem, egoizmem i strachem przed wyśmianiem ze strony środowiska?

Bóg chce człowieka na wyłączność, a człowiek ma prawo Go wybrać: oddać się dobrowolnie w niewolę Miłości. Czy z tego prawa skorzysta, czy też je odrzuci, to już wybór jego serca. Pamiętajmy o tym zawsze, a zwłaszcza w święta nasze katolickie. Może dobiegający powoli końca rok będzie dla kogoś inspiracją do całkowitej zmiany życia i przebudowy systemu wartości? Tak, aby Bóg stał na miejscu pierwszym, a nie awaryjnym.