W ostatnim czasie trudno oprzeć się wrażeniu, że sytuacja wokół konfliktu syryjskiego jakby przestawała być tragiczną, a zaczęła stawać się tragifarsą. Do tego stopnia że idealnie do obecnej sytuacji międzynarodowej pasuje taka oto historia – dzwoni słuchacz do Radia Erewań i pyta „czy będzie wojna?”, na co Radio uspokaja: „wojny nie będzie… ale rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie kamień na kamieniu”. Nic dodać nic ująć…

Najbardziej wojowniczemu państwu na świecie, tj. USA, wyjątkowo trudno się powstrzymać przed zbrojną interwencją, na którą się napaliło jak szczerbaty na suchary. Jednak samo nie może się do końca zdecydować, jak ta interwencja ma wyglądać, jak długo trwać, jaki środkami etc.? Wreszcie ma podstawowy problem z podjęciem decyzji „kiedy”, bo termin ataku jest co rusz odkładany. Najpierw prezydent Obama nie zamierzał oglądać się ani na sojuszników, ani na konsekwencje, ani na wyniki pracy inspektorów ONZ, ani na Radę Bezpieczeństwa ONZ, którą po raz kolejny zresztą ignoruje, co też staje się powoli nową świecką tradycją. W końcu jednak prezydent Obama postanowił wspaniałomyślnie zapytać o zdanie Kongres, choć jak sam się zarzekał, mógłby podjąć decyzję o ataku także samodzielnie, nie oglądając się na ten ostatni. Biały Dom także nic sobie nie robi z ostrzeżeń Rosji, aby poczekać na raport ekspertów ONZ i dowiedzieć się, kto tak naprawdę użył gazów bojowych 21 sierpnia? Co ciekawe podczas ostatniego spotkania ze studentami MGIMO szef rosyjskiej dyplomacji Sergey Lavrov stwierdził, że czytał raport amerykańskiego wywiadu, którym wymachiwał John Kerry i zarzekał się na wszystkie świętości, że zawiera on dowody winy rządu syryjskiego w sprawie użycia broni chemicznej. Szef rosyjskiego MSZ podsumował go oświadczając, że raport zawiera wiele poszlak, niewiadomych i nie zawiera przy tym żadnych dowodów, żadnych faktów,  żadnych konkretów, za to budzi mnóstwo wątpliwości. Czyżby mała powtórka z historii pt. Irak 2003? Ponadto szef rosyjskiej dyplomacji stwierdził, że syryjska opozycja nie chce słyszeć o jakimkolwiek dialogu. Jest całkowicie zapatrzona w swoich sojuszników, a kiedy sobie nie radzi na froncie walki o pokój, to zaczęła oczekiwać ich aktywnej pomocy. Warto zauważyć, że to właśnie Moskwa była inicjatorem konferencji w Genewie, do których aktywnie namawiała rząd w Damaszku i mocarstwa zachodnie, by zakończył konflikt w sposób pokojowy.

Aby było jeszcze mniej śmiesznie amerykańska administracja nic sobie nie robi z oświadczeń jednego z ekspertów ONZ Carly del Ponte, która powołując się na zeznania naocznych świadków, zapewnia, że w marcu br. w okolicy Aleppo także miał miejsce atak gazowy przeprowadzony przez opozycję. Wówczas Rosja i Turcja żądały sprawdzenia jego okoliczności, rząd syryjski prosił o przysłanie inspektorów ONZ, ale veto postawiły mocarstwa zachodnie – Francja i Wielka Brytania. Jakoś wtedy nikt nie potępił rebeliantów za użycie broni chemicznej, nikt nie wnosił o rezolucję ONZ i nikt nie postulował o „ostrzeżenie” rebeliantów. Jednak co do ostatniego ataku 21 sierpnia także zeznania naocznych świadków obciążają opozycję. Zeznają oni m.in. że broń chemiczna została dostarczona przez żołnierzy saudyjskich i została ukryta w tunelach. Jeden z ładunków eksplodował w tunelu, zabijając przy tym strzegących go 13 rebeliantów. Naoczni świadkowie potwierdzają, że broń chemiczna była przewożona przez rebeliantów. Sami opozycjoniści utrzymują, że nie zdawali sobie sprawy, jaka to jest broń w rzeczywistości. Podają także, że saudyjski transport miał docelowo dotrzeć do bojowników Frontu al-Nusra, którzy według nich nie współpracują z innymi grupami opozycyjnymi i działają zupełnie na własną rękę. Co ciekawi ten sam Front al-Nusra zapowiedział, że niebawem do podobnych ataków dojdzie w Latakii – największym syryjskim porcie.  Najprawdopodobniej to właśnie oni odpalili te nieszczęsne ładunki. Czyżbyśmy w takim razie mieli do czynienia z klasyczną operacją „false flag”?

Warto dodać, że komponenty do konstrukcji broni chemicznej sprzedali zarówno syryjskiego rządowi jak i opozycji Brytyjczycy oraz Turcy. Ponadto raporty ONZ potwierdziły, że testy broni chemicznej oraz ataki były przeprowadzane przez rebeliantów z FSA.

Ciekawą rzecz zauważył Stanisław Michalkiewicz, mianowicie że cywile dzielą na dwie kategorie: zwykłych i bezbronnych. Cywile zwykli nie biorą udziału w walkach ze względu na swoją bezstronność. Natomiast cywile bezbronni, proszę nie dać się zwieść nazwie, z reguły są uzbrojeni po zęby, a bezbronnymi są nazywani niemal wyłącznie przez kraje, które dostarczają im amunicję, broń i pieniądze. Zresztą jaki rząd w Damaszku miałby interes, żeby atakować własnych obywateli, do tego cywilów, bronią chemiczną tuż przed przyjazdem inspektorów ONZ, których się spodziewali? Czy to nie jest co najmniej podejrzane? Czy mało jest ludzi, którym wyjątkowo zależało na wywołaniu zamieszania i zwaleniu wszystkiego na prezydenta al-Asada? Może ja się mylę, ale racjonalne przesłanki wskazują bardziej na ten trop.

Nietrudno zauważyć także, że poza walką o wpływy polityczne w regionie, interesy gospodarcze pomiędzy przede wszystkim Rosją i Katarem, walka o pokój w Syrii stanowi jednocześnie wojnę zastępczą, o pardon – operację pokojową oczywiście! Przy pomocy rebeliantów i sił rządowych walczą ze sobą Katarczycy, Saudyjczycy, Turcy, Yankeesi i Brytyjczycy z Rosjanami, Irańczykami i pośrednio nawet Chińczykami. Zresztą nie trudno się domyśleć, co się stanie w przypadku aktywnej interwencji zbrojnej najbardziej wojowniczego państwa na świecie. Uruchomi to wówczas cały szereg regionalnych sojuszy, co skutkować będzie jedynie eskalacją konfliktu na cały region Bliskiego Wschodu jeśli nawet nie całego świata. Syria może równie dobrze odegrać rolę podobną do Sarajewa w 1914 roku. Nie trudno się z resztą domyślić, że wielu polityków na Zachodzie a zwłaszcza w Izraelu mówiąc „Syria”, myśli „Iran”.

Warto zatrzymać się nad jeszcze jednym aspektem tej walki o pokój. Chodzi mianowicie o rywalizację pomiędzy światowymi mocarstwami. Największe złoża ropy naftowej i gazu ziemnego znajdują się właśnie na Bliskim Wschodzie. Jeszcze 20 lat temu większość tych zasobów była pod pośrednią kontrolą USA. Jednak od tamtego czasu gospodarka chińska zanotowała dwunastokrotny wzrost, co musiało skutkować znacznie większym zapotrzebowaniem na surowce. Poprzez bilateralne umowy z krajami regionu Chińczykom udawało się pozyskiwać coraz większą część złóż bliskowschodnich. Jednak zazdrośni Yankeesi chcący utrzymać prestiżowy tytuł jedynego światowego mocarstwa dążyli do utrzymania całkowitej kontroli nad surowcami z Bliskiego Wschodu, które pozwalały im ten tytuł zachowywać. Między innymi właśnie dlatego wrogiem publicznym nr 1 dla Amerykanów jest Iran. Wcale nie dlatego że ma rzekomo posiadać legendarny program nuklearny, czy że były już prezydent ileś tam lat temu palnął jakieś głupstwo. Chodzi o to, że Irańczycy większość swojej ropy sprzedają Chińczykom! Mało tego! Ze względu na embargo amerykańskie Iran jest odcięty od globalnego systemu rozliczeń SWIFT, dlatego w handlu ropą rozlicza się w złocie, co uderza w system bankowości oparty na dolarze i w ogóle tzw. pieniądzu fiducjalnym. Budzi to wyjątkową wściekłość rekinów finansjery z Wall Street, którzy są właścicielami siedmiu prywatnych banków, tworzących razem Bank Światowy. Natomiast Syrii obrywa się w głównej mierze za sojusz z Iranem oraz blokowanie Katarczykom dostępu do gazociągu Nabucco.

Ponadto Yankeesi wraz z sojusznikami dążą do całkowitej dominacji w regionie Morza Śródziemnego, a jedyną bazą obcego mocarstwa – tj. bazą Rosyjskiej Marynarki Wojennej jest syryjski port Tartus. Zainstalowanie w Syrii innego reżimu mogłoby znacznie ułatwić likwidację tej bazy i wypowiedzenie umowy Rosjanom. Do tego dochodzi także fakt, że ostatnio Chińczycy zaczęli masowo wyprzedawać amerykańskie obligacje, a to mogło amerykańskie finanse przyprawić o zawał oraz doprowadzić do upadku dolara w przeciągu 6 miesięcy. Dlatego też Yankeesi postanowili zaszantażować Chińczyków i zdecydowali się na pokaz siły pomimo sprzeciwu Rosji i Chin. Prawdopodobnie aby zapobiec inwazji Chińczycy i Rosjanie doszli do porozumienia z USA i Wielką Brytanią, na podstawie której Chiny wstrzymały wyprzedaż obligacji w zamian za co Amerykanie wstrzymali się z inwazją na Syrię. Co ciekawe do kryzysu syryjskiego doszło akurat tuż przed szczytem G20, w którym pierwotnie USA miały nie uczestniczyć, a na którym kraje BRICS miały podobno zaproponować alternatywny system rozliczeń, podważając tym samym system oparty na dolarze.

Mówiąc krótko, USA pośrednio poprzez Syrię oraz tym bardziej Iran próbują wpływać na Chiny. Widocznie czują się zagrożone przez rosnącą chińską potęgę i upatrują w nim najpoważniejszą konkurencję do miana światowego mocarstwa. Walka o pokój w Syrii może być traktowana jako jedynie wojna zastępcza ( poprawiam się – operacja pokojowa, bo przecież teraz już się nie prowadzi wojen ). Oczywiście jeśli Yankeesi się uprą, to i tak wkroczą do Syrii. I tak pozostaną głusi na wszelkie głosy sprzeciwu i będzie pozbawione znaczenia, skąd dobiegające. A widocznie grunt pali im się pod nogami, bo nasłani przez nich tzw. rebelianci/bezbronni cywile/najemnicy, jakby ich nie nazwać, sobie nie radzą, dlatego też Wuj Sam musiał przejść na ręczne sterowanie.