Farsa z próbą odebrania redaktorowi naczelnemu „Wprost” jego osobistego laptopa przez prokuraturę i ABW skończyła się skandalem komentowanym przez polskie i zagraniczne media, krytykowanym przez organizacje międzynarodowe. Czy w ogóle prokuraturze był potrzebny ten laptop?

Foto: Youtube.com
Foto: Youtube.com

Wydaje się, że zabrakło kogoś, kto by osobie odpowiadającej za tą akcję (nie mozna przesądzać, że to był prokurator prowadzący sprawę, bo był on przecież w siedzibie „Wprost” i tam miał się kontaktować telefonicznie z kimś o wiele wyżej postawionym, jak relacjonuje wielu świadków) powiedział: „Proszę Pana/Pani, co tu się dzieje? Cała Polska się z was śmieje!”.

Zasadność tak agresywnych i szybkich działań organów państwowych można podważyć przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest to, że żaden sąd nie zająłby się materiałem przed długim weekendem, który się zbliżał, więc prokuratura mogła spokojnie poczekać, aż we „Wprost” upewniliby się, że przekazując nagranie nie przyczynią się do ujawnienia informatora. Po drugie, jak informuje dziennikarz tygodnika, Michał Majewski, trudno w ogóle określić co miałoby być nośnikiem, którego zażądała prokuratura. „Wprost” bowiem otrzymał jedynie plik komputerowy z zapisem nagrania. Majewski kpi na Twitterze: „ABW i prokuratura myślą, że ktoś nam w dziupli w Parku Saskim pendriva zostawił?„. Czy w XXI wieku, w cywilizowanym kraju europejskim, nikt nie pomyślał o tym, żeby po prostu poprosić Sylwestra Latkowskiego o przesłanie pliku na serwery prokuratury?

Zakładając, że organy państwa działały dla dobra śledztwa to trzeba uznać, jak zresztą podkreśla wielu komentatorów, organizacje walczące o prawa człowieka, czy media na całym świecie, że działania te przyjęły złą formę. Jednak trudno uwierzyć, że w polskiej prokuraturze pracują idioci. A może komuś (już nie będę pisał, komu, bo minister Bartłomiej Sienkiewicz naśle na mnie ABW, że go oskarżam) zależało na tym, żeby jak najszybciej, za pomocą wszelkich możliwych środków, nagrania zniknęły i więcej już nie ujrzały światła dziennego? Jedno jest pewne – akcja zakończyła się niepowodzeniem i o ile jeszcze we wtorek spekulowano, że afera podsłuchowa może być zamieciona pod dywan, jak wiele innych, o tyle teraz wydaje się, że to jest już teraz niemożliwe. Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że teraz albo dojdzie do daleko idących dymisji w obozie władzy i być może przedterminowych wyborów, albo w następnych wyborach  (gdyby nie zostały przyśpieszone) PO będzie miało problem z przekroczeniem progu wyborczego. Czas gra na niekorzyść ekipy (sitwy?) Tuska, z każdym kolejnym dniem jest (dla nich) coraz gorzej.