Foto: Wikimedia Commons

Za nami huczne obchody 25 lecia „wolności”. Ile to my się nasłuchaliśmy, przez telewizyjne studia przetoczyły się tabuny ekspertów którzy to rzekomo „obalyly” komunę. Wtłaczano nam do głów, że to nasi bohaterowie którym powinniśmy być dozgonnie wdzięczni. Szkoda, że zamiast tych samych facjat – Michników, Wujców czy Wałęsów zapomniano o prawdziwych bohaterach. O tych, którzy nie układali się z komuchami, nie szli na kompromisy i zapłacili za to najwyższą cenę  – o działaczach „Solidarności Walczącej”.

Dziś zapomina się o roli Solidarności Walczącej, marginalizuje się jej działaczy, ignoruje się jej dokonania. Oficjalna narracja promuje „Solidarność”, na czele której stał Wałęsa. To on wespół chociażby z Michnikiem są „ikonami polskiej walki o niepodległość”. Ich rola, również przy Okrągłym Stole przedstawiana jest jako dziejowe osiągnięcie. Tylko, że efekty tego „dziejowego osiągnięcia” widzimy do dziś. Brak lustracji, dekomunizacji czy chociaż symbolicznego stwierdzenia winy komunistycznych zbrodniarzy. Z głównego nurtu wyrzucono ludzi, którzy nie chcieli iść na kompromisy, których celem nie było dogadanie się z czerwonymi bandytami a całkowite obalenie tego zbrodniczego ustroju jak Kornel Morawiecki, legendarny przywódca SW.

Jak czytamy w kapitalnej książce Igora Janke pt. „Twierdza. Solidarność Walcząca – podziemna armia” jedna z czołowych działaczek SW – Jadwiga Chmielowska mówiła: „Chciałam doprowadzić do pełnej niepodległości Polski i obalenia komunizmu. Pamiętam moje spotkanie z Adamem Michnikiem w Katowicach w 1981 roku. (…) Przekonywał mnie do finlandyzacji, do walki o ludzką twarz systemu. Odpowiedziałam mu: Ja nie chcę żadnej finlandyzacji, ani komunizmu z ludzką twarzą Kuronia, ja chcę wolnej Polski bez komunizmu”. Dalej Chmielowska kontynuuje: „Mówiłam, że Związek Radziecki trzeba rozpierdolić”.

Właśnie takie zdecydowane podejście członków SW było nie na rękę „głównej” Solidarności. Z każdym miesiącem drogi – współpracujących dotychczas organizacji – rozjeżdżały się coraz bardziej. Grupa kierowana przez Wałęsę była ugodowa. Chcieli się dogadać, osiągać kompromis, małymi kroczkami zdobywać mało znaczące przyczółki. Dla Morawieckiego i jego ludzi te półśrodki były nie do zaakceptowania. „Koledzy” z „Solidarności” tego jednak nie rozumieli. Nie tylko nie pomagali, ale wręcz utrudniali. Przedstawiano ludzi związanych z SW jako ekstremę, radykałów czy wręcz oszołomów. Taka opinia zakorzeniła się więc za granicą. Zachód postrzegał „SW” jako dysydentów Solidarności – mówi w książce Igora Janke Wojciech Myślecki i rozwija myśl: „Wycięto nas z wszystkich kanałów pomocy dla Solidarności. A dysydentów traktuje się gorzej niż wrogów”. W podobnym tonie wypowiada się Rafał Grupiński, który twierdzi wręcz że nawet część sprzętu przeznaczonego docelowo dla SW była przejmowana przez… Warszawę. Bardziej ugodowa nastawiona opozycja po prostu blokowała wszelką pomoc dla nielubianych, bardziej radykalnych działaczy. Mimo tych trudności, mimo kłód rzucanych pod nogi na każdym kroku SW była zorganizowana wzorowo. Własny kontrwywiad, stałe wydawanie podziemnej prasy i ulotek, liczne akcje dywersyjne i wodzenie za nos całej SB co doprowadzało zarówno funkcjonariuszy jak i ich przełożonych do białej gorączki.

Niechęć do SW czasem przybierała formę obrzydliwą. Tak jak w przypadku jednej z historii zamieszonych w „Twierdzy”. Jeden z działaczy – Roman Zwiercan był prześladowany przez komunistyczny reżim, pewnego dnia „nieznani sprawcy” dopadli go i skatowali a następnie zostawili na środku ulicy. Kiedy działacz SW był opatrywany przez chirurga jego koleżanka stwierdziła, że trzeba tę sprawę nagłośnić w Wolnej Europie bo inaczej reżim go po prostu zabije. Niestety to był okres „blokady” nałożonej na SW. Wobec tego pojechano do domu Wałęsy i poproszono o pomoc w nagłośnieniu sprawy. Wałęsa tymczasem… odmówił i zaproponował wizytę w kościele św. Brygidy gdzie rozdawano paczki z pomocą. Sam Zwiercan w książce Igora Janke komentuje to bardzo emocjonalnie: „Nie pomógł mi. Był to dla mnie szok. Poczułem się jak śmieć, jak żebrak, jak ktoś niechciany. Bardzo to przeżyłem. Był na mnie wściekły za to, że zrobiłem strajk, kiedy on je odwołał”.

Warszawska lewica była w ostrym sporze z Solidarnością Walczącą. Mazowiecki, Geremek czy Lis nie chcieli drażnić władzy, domagali się ograniczenia władzy. Doszło do tego, że środowisko związane z Wałęsą zaczęło blokować prasę podziemną, drukowaną chociażby przez „Solidarność Walczącą”.Część działaczy opowiada, że środowisku związanemu z głównym nurtem „Solidarności” nie podobało się nawet mówienie o Moskwie. Uważano to za prowokowanie wroga i coś groźnego.

Kiedy aresztowano lidera „SW” – Kornela Morawieckiego, warszawska opozycja … odmówiła wspólnego wystąpienia o jego uwolnienie. Takie zachowanie, taka małostkowość i zawiść bolała szczególnie rodzinę Kornela.

Ostatecznie po burzliwych dyskusjach Solidarność Walcząca odmówiła negocjacji z komunistami przy Okrągłym Stole. Oni nie chcieli się układać z okupantem, oni chcieli go obalić, zniszczyć raz na zawsze. Za swoją bezkompromisowość, cierpienie również w teoretycznie wolnej Polsce zostali okrzyknięci mianem „oszołomów”. Dziś w głównych mediach o tych bohaterach jest cicho. Wypchnięto ich na margines. Karierę za to robią zdrajcy, którzy bratali się z komunistami, wychwalali ich, pili z nimi wódkę i bronili przed osądzeniem. Bardzo to smutne i znamienne. Dlatego pamiętajmy o tych o których główny przekaz milczy. O wielkich Polakach z „Solidarności Walczącej”.

A prywatnie zachęcam do lektury książki Igora Janke pt. „Twierdza. Solidarność Walcząca – podziemna armia”. Kapitalna pozycja, fantastycznie opisane funkcjonowanie tej organizacji.

na podstawie: Igor Janke, „Twierdza. Solidarność Walcząca – Podziemna Armia”, Warszawa 2014