W poprzednią niedzielę w Polsce, jak i w reszcie eurokołchozu zakończyły się wybory do Parlamentu Europejskiego. Wielu już kilka godzin po nich pisało swoje powyborcze analizy, ale ja jednak wolałem odczekać kilka dni, żeby napisać tekst na chłodno i racjonalnie. Moje wnioski podzieliłem na kilka części.

Parlament Europejski.
Foto: Wikimedia Commons

Kolejna porażka PiS-u…

Mimo, że rząd PO-PSL trwa już od 7 lat to największej partii opozycyjnej od tego czasu nie udało się wygrać żadnych wyborów. No i nie wygrają, jeżeli nadal z kolejnych porażek nie będą wyciągać właściwych wniosków. Nie jest sztuką co wybory zwalać winę za swoją porażkę na wszystkich, tylko nie na siebie. Nie jest sztuką wyrzucać z partii ludzi, którzy mają pomysł, co w niej zmienić, aby odniosła sukces. Sztuką jest podjąć refleksję i poddać się samokrytyce, a następnie na jej podstawie wykonać odpowiednie kroki. Ja nadal czekam na dotrzymanie przez Jarosława Kaczyńskiego słowa. Powiedział przecież: „Jeżeli w 2011 roku wyborów nie wygramy, to ja pozostawię miejsce innym, pewnie młodszym, oni dalej będą to prowadzili(…) Jest takie powiedzenie, że do trzech razy sztuka, ale obawiam się, że dwie porażki to już będzie ilość wystarczająca „. Od tego czasu minęło już wiele wyborczych porażek PiS-u. Panie prezesie, mamy 2014 rok, halo! Czas dotrzymać słowa!

Retoryka PiS-u jest taka, że przecież osiągnęliśmy remis, zwiększyliśmy ilość deputowanych, itd. Jednak remis w przypadku największej partii opozycyjnej, kiedy jeszcze kilka miesięcy temu prowadziła z partią rządzącą kilkoma procentami, kiedy władza jest zewsząd krytykowana (zresztą zasłużenie), jest w rzeczywistości sromotną porażką. PO wygrała dzięki wojnie na Ukrainie, a może raczej dlatego, że po zastosowaniu retoryki grożenia wojną, kierujący kampanią PiS-u nie przygotowali odpowiedniej odpowiedzi, która by rządzącym wytrąciła argument z ręki i pozwoliła znów zyskać sporą przewagę w poparciu. To, że PiS nie wygrał tych wyborów jest pewnym chichotem historii, bo Platforma zastosowała retorykę podobną do tej obecnej w spotach PiS w kampaniii przed wyborami parlamentarnymi w 2007 roku.

…i wszystkich innych

Trzeba jednak zauważyć, że w tych wyborach rzeczywistą porażkę odnieśli wszyscy polscy „politycy”, bo nie zdołali przekonać zbyt wielu osób do pójścia na głosowanie. Frekwencja wyborcza w wyborach parlamentarnych jest porównywalna do tej, jaka była w II RP po zamachu majowym, kiedy część społeczeństwa bojkotowała wybory, zdając sobie sprawę z tego, że żyła w państwie autorytarnym, a nie demokratycznym. Natomiast frekwencji w kolejnych wyborach do PE nie da się porównać do żadnego wcześniejszego okresu w historii Polski.

II RP po zamachu majowym była państwem autorytarnym. Jest dla państwa uznającego siebie za demokratyczne państwo prawne obrazą fakt, że ma frekwencję wyborczą porównywalną, a w niektórych wyborach nawet niższą, niż w kraju niedemokratycznym. Tylko jaka to demokracja, skoro demos (z greckiego – lud) nie wybiera swoich przedstawicieli? Jak już sugerowałem na początku miesiąca w moim felietonie – w Polsce mamy do czynienia raczej z jakimś rodzajem oligarchii. Przejdźmy jednak do innego aspektu wyborów, bo w tej kwestii co miałem napisać, to już napisałem.

Sukcesy „planktonu politycznego”…

Termin „plankton polityczny” wymyślił jeden z blogerów i choć jest stwierdzeniem może z pozoru niezbyt pozytywnie ukierunkowanym to moim zdaniem dobrze oddaje sytuację partii o których mowa. Chodzi mianowicie o partie pozaparlamentarne i to zarówno te, które wystawiły w wyborach własne listy, ale także te, które wystartowały z list innych formacji. Oczywiście najgłośniejszym przedstawicielem „planktonu” w ostatnich dniach jest Janusz Korwin-Mikke, którego Kongres Nowej Prawicy zdołał wprowadzić do PE 4 swoich członków. Trzeba jednak zauważyć, że sam Korwin-Mikke otrzymał tylko nieco ponad tysiąg głosów więcej niż startujący z dopiero 5 miejsca mazowieckiej listy PiS Marek Jurek, prezes Prawicy Rzeczypospolitej. Warto podkreślić, że Korwin-Mikke, mimo że startował z pozornie „gorszej” listy to był na niej jedynką, trudno było znaleźć na liście kogoś, kto mógłby przebić go w liście głosów, albo choćby mu dorównać. Tymczasem Marek Jurek miał przed sobą cztery osoby, na których promocję słała szerokim strumieniem pieniądze największa partia opozycyjna – za sobą miał natomiast na 9 miejscu obecnego posła (Artura Górskiego), a mimo tego zdobył drugi wynik na liście w tym okręgu,  za jedynką, tj. profesorem Krasnodębskim, a lata świetlne przed resztą kandydatów PiS.

Trzeba zapisać sukces więc także po stronie Prawicy Rzeczypospolitej, bo mimo tego, że nawet nie była brana pod uwagę w sondażach to wprowadziła do PE jedną osobę, a w wyborach zdobyła łącznie około 1,6%, czyli więcej niż Ruch Narodowy, tylko dwa razy mniej niż PRJG. Udało się to zaledwie 13 kandydatom (po jednym na okręg), znajdującym się co prawda na liście „biorącej”, ale na niezbyt dobrych 5 miejscach. Warto zauważyć, że poza Marianem Piłką (który zdobył drugi wynik wśród kandydatów PRz, za prezesem tej partii), kandydaci Prawicy Rz. to ludzie rzadko lub nigdy nie występujący w mediach ogólnopolskich, mało rozpoznawalni. A jednak zdobyli więcej głosów niż niemal 10 razy więcej narodowców (na listach mieli 128 osób) i tylko 2 razy mniej głosów niż niemal 10 razy więcej gowinowców (129 osób na listach).

… i porażki

Niewątpliwą klęską są wyniki formacji Janusza Palikota, Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina. Co prawda politycy Solidarnej Polski chwalą się, że „otarli” się o próg wyborczy, ale trzeba jasno stwierdzić – tylko dzięki niskiej frekwencji. Jeżeli frekwencja w wyborów do Sejmu wyniesie około 50% (w wostatnich było niespełna 49%) to do osiągnięcia (nawet nie przekroczenia) potrzebowaliby około 750 000 głosów. Tymczasem w tych wyborach zdobyli ich 281 07. Więcej miała w ostatnich wyborach parlamentarnych PJN i ich wynik stał się początkiem końca tej formacji. Myślę więc, że zarówno SP, jak i TR, czy PRJG mają nikłe szanse, aby w najbliższym czasie samodzielnie zaistnieć na scenie politycznej. Zapewne część polityków tych partii „nagle” odkryje w sobie zainteresowanie poglądami konserwatywno-liberalnymi (bo Korwin-Mikke chce stworzyć koło konserwatywno-liberalne jako „czyściec” przed przyjmowaniem nowych posłów do swojej partii), albo bliskość do PiS-u, czy Prawicy Rzeczypospolitej. 

Wybory do PE pokazały też, że Ruch Narodowy na razie nie jest siłą zdolną „rozkruszyć partyjny beton”. No, ale w ich wypadku wynik odpowiada realnym możliwościom finansowym i organizacyjnym tego środowiska.

Kolejne wybory przed nami

Wyborczy maraton ruszył. W tym roku czekają nas jeszcze wybory samorządowe, w kolejnym prezydenckie i parlamentarne. W międzyczasie nie unikniemy rozmaitych wyborów uzupełniających, choćby do Senatu. Zastanówmy się mocno, wybierzmy swojego kandydata i weźmy w nich udział! Bo póki co mamy demokrację, a nie słyszałem, żeby przed wyborami ktoś planował obalić ustrój i wprowadzić jakiś niedemokratyczny. W przypadku wyborów samorządowych przypominam, że głosuje się zarówno na wójtów/burmistrzów, jak i kandydatów do rady gminy/miasta, powiatu i sejmiku województwa. Piszę o tym, bo od wielu lat urzymuje się stała dosyć wysoka liczba głosów nieważnych polegających na oddaniu karty bez zaznaczenia żadnego kandydata, szczególnie w przypadku kandydatów do Sejmików Wojewódzkich. Uniknie to nieporozumień, tj. pisania przez niektóre media, że wysoka liczba głosów nieważnych wskazuje na fałszowanie wyborów (tylko nikomu z nich się nie chciało sprawdzić, jak było w kilku poprzednich wyborach – mi się chciało).