W Syrii cały czas trwa wojna domowa. Z drugiej strony ciężko nazwać to wojną domową – rebelianci otrzymują silne wsparcie od USA, UE również myśli o wsparciu ich w imię 'wolności’.

 

Rebelianci użyli najpewniej – jak twierdzi członek komisji śledczej ONZ, Carla del Ponte – gaz sarin, który paraliżuje centralny ośrodek nerwowy organizmu. Prezydent USA Barack Obama zasugerował, że Stany Zjednoczone mogą zareagować w przypadku użycia takiej broni.

O interwencji w Syrii mówił też przywódca libańskiego Hezbollahu Hasan Nasrallah w libańskiej szyickiej telewizji Al-Manar. Nasrallah sugerował, że interweniować może Iran.

 

Na razie jednak jedynym państwem, które zdecydowało się na interwencję był Izrael, i była to interwencja – formalnie – skierowana przeciwko Hezbollahowi. Według mediów pierwszy nalot nastąpił w piątek rano, a jego celem były składy z bronią przeznaczoną dla bojowników tej organizacji. Kolejne ataki skierowane były przeciwko „obiektom wojskowym”. W praktyce państwo Izrael zaatakowało obiekty Syryjskie, będące pod kontrolą rządu.

 

Przywoływany przez Hezbollah Iran umywa tymczasem ręce. Na stronie Sepahnews.com, oficjalnej stronie irańskiej Gwardii Rewolucji, można było przeczytać, że cele zaatakowane przez izraelskie lotnictwo nie były magazyny z irańską bronią.

 

Agencja AFP cytuje słowa „wysokiego rangą irańskiego generała”, który twierdzi, że „syryjski rząd nie potrzebuje irańskiej pomocy militarnej”, a wszystkie doniesienia na ten temat są elementami „wojny propagandowej i psychologicznej”.

 

Jednocześnie minister obrony Iranu gen. Ahmed Wahidi wezwał społeczność międzynarodową do powstrzymania Izraela przed atakowaniem terytorium Syrii. Jeśli ataki nie ustaną, „w regionie może dochodzić do incydentów”, w których, jak zapowiada Vahidi, „zwycięzcami nie będą USA ani reżim syjonistyczny”. Vahidi dodał, że „syryjski rząd w odpowiednim czasie odpowie syjonistycznemu reżimowi”.

 

Syria zapowiedziała odwet w dalszej przyszłości. UE natomiast staje po stronie Izraela wzywając Syrię (sic!) do 'nie destabilizowania sytuacji w regionie’. Czyli wychodzi na to, że Izrael może bombardować sąsiadów i nazywa się to 'walką z terroryzmem’, natomiast jeśli ktoś spróbuje się Izraelowi sprzeciwić, to jest to już 'destabilizowanie’.
Źródło: Interia.pl