W 1991 r. prokurator Andrzej Witkowski chciał objąć zarzutami gen. Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka i… został nagle odsunięty od sprawy. Badał funkcjonowanie w latach 1956–1989 w strukturach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych związku przestępczego, który dopuszczał się zbrodni i zabójstw na działaczach opozycji politycznej i duchowieństwa. Zamiarem śledztwa było ustalenie zarówno bezpośrednich sprawców morderstw (takich jak Grzegorz Piotrowski i inni funkcjonariusze Departamentu IV), jak i ich mocodawców.

Do śledztwa Witkowski wrócił po 10 latach, w 2001 r., jako prokurator lubelskiego IPN, prowadzący śledztwo w sprawie okoliczności śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. W wywiadzie zamieszczonym w „Biuletynie IPN” ujawnił m. in. notatkę znalezioną w dokumentach Urzędu ds. Wyznań z sierpnia 1984 r., w której Jaruzelski polecił „wzmóc działania wobec ks. Popiełuszki”. Witkowskiego ponownie odsunięto.

Potem jednak śledztwo w sprawie komunistycznego związku przestępczego na szczytach władzy PRL – choć znacznie ograniczone i zawężone czasowo – było kontynuowane. A dodać trzeba, że sprawa była poważna – bo wspomniani sowieccy generałowie mieli powiązania agenturalne, co godziło w bezpieczeństwo współczesnego państwa polskiego. Przecież Jaruzelski współpracował z wojskową bezpieką, czyli Głównym Zarządem Informacji WP (późniejsze Wojskowe Służby Informacyjne), jako agent „Wolski”. Z kolei Kiszczak był związany z IW już od końca 1945 r. To on – według akt świetnie poinformowanej Stasi, znajdujących się w Instytucie Gaucka w Berlinie – w 1952 r. ponownie zwerbował Jaruzelskiego na agenta Informacji.

Skutek śledztwa III RP w sprawie komunistycznego związku przestępczego był taki, że sowiecki generał Jaruzelski uniknął odpowiedzialności, ale sowiecki generał Kiszczak został ostatecznie – po wielu latach uników – prawomocnie skazany na dwa lata więzienia – choć należy ubolewać, że tylko w zawieszeniu. Teraz musimy postawić kropkę nad „i”. Tego czerwonego przestępcę należy zdegradować do stopnia szeregowca (może to zrobić sąd na wniosek szefa MSW, lub (i) MON – bo w tych strukturach pracował Kiszczak w PRL) i pozbawić 9 tysięcy zł resortowego uposażenia.

Ale już minister obrony Tomasz Siemoniak zaczyna kluczyć, że nie ma takiej możliwości. Zamiast składać odpowiedni wniosek szef MON twierdzi, że bada sprawę, co oznacza, że gra na czas i prawdopodobnie nie zrobi nic. Trudno się jednak dziwić – jego zapleczem jest m. in. Klub Generałów, skupiający komunistycznych dygnitarzy wojskowych, w tym kilku żyjących wciąż członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, którzy wprowadzili w Polsce stan wojenny (ich też trzeba osądzić, zdegradować i pozbawić przywilejów!). Trzeba będzie zatem poczekać na nowy rząd, który jak wszystko wskazuje powstanie na jesieni. I nowych ministrów resortów siłowych, którzy nie będą się bać czerwonej generalicji.

Z kolei prezydent RP może zdegradować żyjących komunistycznych generałów o jeden stopień i odebrać wysokie odznaczenia państwowe. Czy zdobędzie się na to odchodzący Bronisław Komorowski? Wątpliwe, bo jego zapleczem też są wspomniane komunistyczne służby. Miejmy nadzieję, że będzie to jedna z pierwszych decyzji podjęta przez nowego prezydenta Andrzeja Dudę.