Dawno nie widziany i nie słyszany Donald Tusk postanowił wreszcie dać o sobie znać. Trzeba przyznać, że były polski premier, a obecnie przewodniczący Rady Europejskiej dość oszczędnie dozuje opinii publicznej swoją obecność w mediach. Jednak kiedy już postanowi zabrać głos, jest to zazwyczaj mocne uderzenie, obok którego nie sposób przejść obojętnie.

W niedawnym wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Tusk stwierdził, że największe niebezpieczeństwo grozi Europie nie od zewnątrz, ale od wewnątrz, wskutek powszechnie panującego niezadowolenia. Teraz wreszcie wszystko jest jasne. Nie musimy już obawiać się zewnętrznych zagrożeń, bo były włodarz naszego kraju autorytatywnie je zlekceważył. Sprawa bliskowschodnich uchodźców to wydumany problem, który zniknie w momencie, kiedy go zaakceptujemy i bez szemrania zgodzimy się na unijne warunki – tak interpretować można jego słowa.

W dobie nieokiełznanego naporu ze strony imigrantów pozaeuropejskich oraz toczącej się dyskusji na temat potrzeby bądź braku potrzeby ich obecności w Europie, Tusk wykazuje się… no właśnie: czym? Chyba po prostu głupotą, choć odwaga w głoszeniu podobnych bredni jest także godna podziwu.

„Mam wrażenie, że politycy i intelektualiści są znudzeni UE i dlatego chcą wszystko kwestionować” – powiedział były prezes Rady Ministrów. „W Europie mamy do czynienia z powszechnym niezadowoleniem z istniejących warunków, które może szybko przekształcić się w nastrój rewolucyjny” – dodał. Jaki z tego wniosek? Zdaniem Tuska żaden mieszkaniec Europy nie ma powodu do niepokoju czy niezadowolenia, a wszelkie objawy tych stanów są jedynie wynikającym z nudów widzimisię.

Słowa Donalda Tuska są kolejnym dowodem na to, że propaganda unijnych dygnitarzy nie ma granic ani poczucia wstydu. Tusk powie wszystko, co chcą usłyszeć jego mocodawcy. Nieważne, czy jego słowa mają jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości. Ważne, że pełni wysokie, intratne stanowisko z dala od polskich problemów, których w wielu przypadkach sam był prowodyrem. By żyło się lepiej.