Od porwania i zamordowania bł. ks. Jerzego Popiełuszki minęło ponad 30 lat. Nad tą zbrodnią wciąż wisi mgła tajemnicy, ale wiemy jedno: oficjalna wersja zdarzeń nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością.

Jedną z najważniejszych osób w tej mrocznej układance jest Waldemar Chrostowski. Przyjaciel, kierowca i ochroniarz księdza Jerzego. Człowiek, który według oficjalnej wersji zdołał uciec z samochodu uprowadzonego przez bezpiekę i przez długi czas postrzegany był jako bohater. Czy słusznie?

19 października 1984 roku ksiądz Jerzy Popiełuszko rusza wspólnie z Waldemarem Chrostowskim do Bydgoszczy. Ma tam odprawić mszę św. i wygłosić kazanie dla bydgoskich robotników. Po mszy obaj jedzą kolację i ruszają w drogę powrotną. Na drodze z Bydgoszczy do Torunia samochód z księdzem zostaje zatrzymany, a obaj panowie porwani. Ostatecznie Chrostowski ucieka i przyczynia się do ujęcia sprawców – trzech funkcjonariuszy SB. Długo i szczegółowo opowiada, jak to dzięki swojemu wyszkoleniu wyskoczył z samochodu pędzącego z prędkością ponad 100 km/h. Przesłuchujące go osoby zwracają jednak uwagę, że obrażenia, jakie odniósł Chrostowski są zbyt powierzchowne jak na skok na beton z pędzącego auta. Zwłaszcza, że podczas przeprowadzonej później wizji lokalnej skaczący z samochodu jadącego z prędkością 60 km/h kaskader trafił do szpitala ze złamaną ręką. To nie wszystkie nieścisłości w wersji przedstawianej przez kierowcę księdza Jerzego.

Chrostowski twierdził, że marynarka, którą miał na sobie feralnej nocy została uszkodzona w wyniku złapania jej za tył przez funkcjonariusza SB oraz wskutek uderzenia o betonowe podłoże. Prokuratorzy IPN postanowili po latach sprawdzić ten wątek. Profesor Andrzej Włochowicz, biegły sądowy z zakresu towaroznawstwa włókienniczego jednoznacznie obalił wersję kierowcy. Zdaniem profesora jedną z przyczyn zniszczenia marynarki było zadziałanie siły wewnętrznej, ale również odcięcie tylnej poły za pomocą ostrego narzędzia. Naukowiec wykluczył jakoby uszkodzenia powstały w wyniku ocierania o podłoże, a także w sytuacji, o której mówił „poszkodowany”.

To nie jedyne podejrzane zachowanie człowieka uchodzącego za przyjaciela ks. Jerzego. Świadkowie twierdzą, że Chrostowski od dłuższego czasu zachowywał się bardzo dziwnie.

13 października, a więc tydzień przed porwaniem kapłana – Popiełuszko, Chrostowski oraz zaprzyjaźniony z księdzem opozycjonista Seweryn Jaworski wracali do Warszawy. Na trasie zostali zaatakowani kamieniem przez, jak się później okazało, jednego z porywaczy ks. Jerzego SB-ka Grzegorza Piotrowskiego. Kierowca sprawnie wyminął napastnika i bezpiecznie dojechał do celu podróży. Problem w tym, że znów wersja oficjalna nie zgadza się z zeznaniami świadków. Seweryn Jaworski twierdzi, że podczas powrotu do stolicy ks. Jerzy drzemał na tylnym siedzeniu, a w pewnym momencie na drodze pojawił się mężczyzna w dziwnej pozie. Zdaniem opozycjonisty nic nie trzymał, ani niczym nie rzucił w stronę samochodu. Chrostowski zwolnił i wyminął Piotrowskiego. Po pewnym czasie… zaproponował, by zatrzymać się i sprawdzić, kto próbował zatrzymać auto z ks. Jerzym. Jaworski kategorycznie się sprzeciwił, co po przebudzeniu poparł sam ksiądz Popiełuszko. W czasie procesu toruńskiego Chrostowski nie tylko brnął w wersję o rzucie kamieniem, ale również twierdził, że zaatakował samochodem napastnika.

Proces toruński wykazał, że Chrostowski pomimo świadomości ścigania auta przez „nieznanych sprawców” w nocy zatrzymał samochód i… poczekał na bandytów. Jak sam utrzymywał, takie polecenie dostał od duchownego. Tu jednak kłania się sytuacja z 13 października, kiedy to ksiądz zdecydowanie poparł Seweryna Jaworskiego, który w analogicznej sytuacji stanowczo sprzeciwił się zatrzymywaniu samochodu na bezdrożach.

Jeszcze we wrześniu 1984 Chrostowski w wyniku pożaru stracił mieszkanie. Ksiądz Jerzy ofiarował przyjacielowi dużą sumę pieniędzy na remont. Kierowca nie tylko nie okazał wdzięczności, ale po kilku tygodniach w obecności świadka w arogancki sposób zażądał kolejnej transzy pieniędzy.

Prawdziwy popis „przyjaciel” duchownego dał jednak już po uprowadzeniu Popiełuszki. Ze względu na bezpieczeństwo jedynego świadka zdarzenia, zdecydowano o umieszczeniu Chrostowskiego w mieszkaniu księdza Jerzego, na plebanii. Mężczyzna wbrew zasadom konspiracji wielokrotnie opuszczał kryjówkę, najczęściej w nocy i oddalał się w niewiadomym kierunku. Był również przyłapywany na przeglądaniu prywatnych rzeczy porwanego, a nawet oskarżany jest o kradzież przedmiotów należących do kapelana „Solidarności”.

Kilka dni po ogłoszeniu odnalezienia zwłok księdza Jerzego opozycjonista z Huty Warszawa Jerzy Klimek podzielił się z Sewerynem Jaworskim swoimi przypuszczeniami jakoby Chrostowski był agentem SB. Miesiąc później o rzekomej współpracy kierowcy z SB powiedziała… jego własna żona. Podobnego zdania był m.in. członek NSZZ „Solidarność” w Hucie Warszawa Alfred Burakowski, który opowiedział o wezwaniu księdza Jerzego na przesłuchanie do Pałacu Mostowskich. Burakowski pojechał dla towarzystwa. Po pewnym czasie do samochodu podeszli funkcjonariusze SB i „zawinęli” opozycjonistę. Przesłuchiwali go, strasząc konsekwencjami. Jedyną osobą, której nie przesłuchiwano był Waldemar Chrostowski.

W roku 1987 pełnomocnik Chrostowskiego mecenas Wende zawarł z MSW ugodę, która została opatrzona klauzulą najwyższej tajności. Ugoda dotyczyła wydarzeń z 13 i 19 października, a w jej wyniku kierowca księdza otrzymał… 1 650 000 złotych odszkodowania! Zbrodniczy system nagle wykazuje współczucie, miłosierdzie i wypłaca człowiekowi gigantyczną sumę tytułem zadośćuczynienia? Interesujące.

W roku 2004 były oficer dyżurny Wojewódzkiego Stanowiska Kierowania Komendy Wojewódzkiej MO w Toruniu Mieczysław Szuba zeznał, że Chrostowski był mu już wcześniej znany. W latach 70 pełnił funkcję ajenta na stacji benzynowej. Podejrzewano go o nadużycia przy sprzedaży paliwa. Kiedy późniejszy kierowca ks. Jerzego zorientował się, że jest pod obserwacją, zrezygnował z pracy i wyjechał do Torunia. To nie wszystko. Chrostowski dwukrotnie zatrzymywany był za pobicie milicjanta. Mimo to, nie trafił do więzienia. Zadziwiająca bezkarność.

2 lutego 1984 Chrostowskiego zarejestrowano jako zabezpieczenie operacyjne do sprawy operacyjnego rozpracowania o kryptonimie „Popiel”. Podstawą rejestracji były kontakty kierowcy z „ekstremalnymi działaczami 'S'”. W roku 1989 teczka Chrostowskiego została zniszczona, ale zachowała się informacja o pseudonimie, jaki miał nosić mężczyzna – „Desperat”. Zdaniem pracowników IPN nadanie pseudonimu operacyjnego odnosiło się jedynie do kandydata na TW lub TW. Czy zatem rzekomy przyjaciel i ochroniarz kapelana „Solidarności” w rzeczywistości został wykorzystany przez komunistów w uprowadzeniu i zamordowaniu Popiełuszki?

Sam „podejrzany” unika wystąpień publicznych i dziennikarzy. Odbycie rozmowy z nim graniczy z cudem. Do części wątpliwości odniósł się w sposób specyficzny. Stwierdził, że marynarka, którą miał na sobie została pocięta ostrym narzędziem, że samochód księdza Jerzego kupił od jego rodziny, by przekazać go do muzeum (najpierw przywłaszczył sobie samochód kapłana, a później zapłacił za niego dwie raty pomimo umowy obejmującej trzy raty), że nie poszedł do więzienia za pobicie milicjanta, bo „widocznie sędzia prowadzący zorientował się, co jest grane”, oprawcy księdza nie byli amatorami, ale gonili go fiatem, bo wiedzieli, że kierowany przez Chrostowskiego volkswagen zatrzyma się po oślepieniu kierowcy długimi światłami, a mecenas Wende miał jego pełnomocnictwa, lecz żadnej ugody z MSW nie zawierał. Jeśli chodzi o podejrzenia o agenturalność, stwierdził, że nie zna zawartości swojej teczki, ale zainteresowanym da pełnomocnictwo, by mogli się zapoznać z jej treścią. Dodał, że nie wie kim jest „Desperat”.

źródło: Sumliński W., „Kto naprawdę go zabił?”