4 lata temu, pod Smoleńskiem rozbił się samolot TU – 154. Zginął prezydent RP – Lech Kaczyński z małżonką i 94 towarzyszące Mu osoby, z generałami, działaczami społecznymi i urzędnikami państwowymi na czele. Od razu winę zrzucono na pilotów, z miejsca odpuszczając badanie hipotezy, która wydaje się coraz bardziej prawdopodobna. Hipotezy o zamachu.

common.wikimedia
common.wikimedia

Pierwsza kwestia, o której warto pamiętać to remont prezydenckiego Tupolewa w rosyjskiej Samarze. Od samego początku o to, by remontem zajęła się ta konkretna firma zabiegali Rosjanie. To właśnie Federalna Służba Współpracy Wojskowo-Technicznej FR rozstrzygnęła polski przetarg. Warto dodać, że zakład do którego trafił Tupolew jest własnością Olega Władimirowicza Deripaski, przyjaciela Władimira Putina. Ponadto Deripaska swoją karierę zawdzięcza właśnie Putinowi. Remont pozostawał praktycznie bez nadzoru ze strony polskiej, urządzano wycieczki, programy telewizyjne. W czasie remontu TU – 154, przewinęły się koło niego tłumy najróżniejszych ludzi. Jak się okazuje, nikt z polskiej strony nie sprawdził samolotu pod kątem ewentualnego zamontowania w nim materiałów wybuchowych, podsłuchów czy kamer. Po prostu zaufano Rosji.

Przed katastrofą, Biuro Ochrony Rządu nie przeprowadziło rekonensansu na lotnisku na którym lądować miał prezydent RP, ponadto żadnego funkcjonariusza BOR, nie było w wieży kontroli lotów.

Dziwne wydarzenia w wieży kontroli lotów. Oprócz pułkownika Plusnina i jego zastępcy – Ryżenki, z niewiadomych przyczyn znalazł się również pułkownik Krasnokucki. Wbrew wszelkim zasadom, przejął dowodzenie w wieży, w której decyzje podejmować powinien Plusnin. To właśnie Krasnokucki, przekazywał polecenia które płynęły z centrum kontroli pod Moskwą. To właśnie wieża – jak wynika z zeznań Artura Wosztyla pilota JAK – a 40, który wylądował w Smoleńsku przed TU – 154 nakazała załodze prezydenckiego samolotu zejście na wysokość 50 a nie 100 metrów jak głosi wersja oficjalna.

Wbrew propagandzie szerzonej przez MAK, piloci TU – 154 po osiągnięciu 100 metrów chcieli odejść na drugi krąg. Arkadiusz Protasiuk chciał poderwać samolot jednak ten nie zareagował. Pradopoodbnie nie zadziałał wolant (urządzenie sterujące lotkami i sterem wysokości, przyp.red.). Taka sytuacja wyjaśniałaby połamane palce u kpt. Protasiuka, które wykazała sekcja zwłok.

Zeznania kontrolerów z kwietnia 2010 były ze sobą sprzeczne. Rosjanie zdecydowali, że nie wezmą tego dowodu pod uwagę i do tego samego wezwali stronę polską. W zamian przedstawione całkiem nowe, świeże, jak można przypuszczać szeroko konsultowane zeznania w sierpniu. Polska strona o nic nie pytając, bezrefleksyjnie polecenie Rosjan wykonała i pierwsze zeznania kontrolerów wyrzuciła do kosza.

Wrak samolotu, zaraz po katastrofie był po prostu dewastowany przez Rosjan. Cięty piłami, wybijano szyby, deptano go, a nawet umyto. Część szczątków skradziono, jeszcze inne wywieziono, pozostałe zaległy na długie miesiące na świeżym powietrzu. Smagane wiatrem, roszone deszczem, skuwane mrozem… Później łaskawie przykryto je brezentem, do dziś nie zwrócono wraku Polsce która jest właścicielem samolotu. Czyżby chęć wyczyszczenia samolotu z dowodów obciążających w jakiś sposób Rosjan?

Nie tylko wrak samolotu był niszczony przez Rosjan. Podobny los spotkał miejsce katastrofy. Rosjanie wycięli wiele drzew otaczających miejsce tragedii, stworzyli betonową drogę, pod którą na zawsze zniknęło wiele fragmentów samolotu i kluczowych dowodów w sprawie a także przesiali ziemię, w miejscu w którym według świadków wylądowało wiele mniejszych elementów samolotu odpadających podczas lotu.

Po katastrofie Smoleńskiej, polskie służby specjalne nie zabezpieczyły państwa pod względem kontrwywiadowczym. To Rosjanie jako pierwsi dotarli, do urządzeń elektronicznych, które były na pokładzie TU – 154. Pendrajvy, laptopy, telefony komórkowe generałów, urzędników, zawierające poufne dane, często związane z bezpieczeństwem Państwa Polskiego, były swobodnie penetrowane przez służby rosyjskie.

Zaraz po katastrofie, bez dokładnego sprawdzenia stwierdzono że nikt katastrofy nie przeżył. Ciała jeszcze nie ostygły, a już krążyła oficjalna wersja wydarzeń. „Winni piloci, którzy za wszelką cenę lądowali we mgle. Do ustalenia pozostaje kto ich do tego zmusił”, głosił sms rozsyłany chwilę po tragedii przez władze PO – co ujawnił śp. generał Petelicki. Jakim cudem posiadano taką wiedzę bez żadnych badań? Proroczy sen? Elementami tej narracji, podtrzymanej przez MAK i w dużej mierze przez stronę Polską było również insynuowanie jakoby w kabinie pilotów znajdował się pijany generał Błasik wymuszający na załodze lądowanie. Oczywiście okazało się to bzdurą. Po czterech latach, wiemy na pewno że generał Błasik był trzeźwy i nie było go w kokpicie. Do dziś jednak nikt, z osób które szerzyły te kłamstwa nie uderzył się w piersi i nie przeprosił rodziny generała.

Seria dziwnych śmierci, osób związanych ze śledztwem smoleńskim. Byli to m.in: Grzegorz Michniewicz – dyrektor generalny kancelarii premiera, który miał najwyższy status dostępu do informacji tajnych. Zginął w tym dniu, w którym TU – 154 powrócił do Polski z remontu w Samarze. Oficjalnie popełnił samobójstwo, wieszając się na kablu. Biskup Mieczysław Cieślar – miał być następcą zmarłego w Smoleńsku ks. Adama Pilcha. Pojawiły się głosy, że bp. Cieślar już po katastrofie miał odebrać telefon właśnie od ks. Pilcha. Zginął 18 kwietnia w wypadku samochodowym. Profesor Marek Dulnicz – szef ekipy archeologów, która miała jechać do Smoleńska. Zginął 6 czerwca w wypadku samochodowym. Generał Sławomir Petelicki – otwarcie kwestionował opieszałość i ustalenia Komisji Badania Wypadków Lotniczych w sprawie Smoleńska, ujawnił ponadto smsa z instrukcją wysyłaną członkom PO.

Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, Maciej Lasek stwierdził niedawno: „Gdyby w Smoleńsku był wybuch, części samolotu znajdowałyby się przed brzozą – nie było żadnych”. No i pan Lasek mija się z prawdą. Tak się bowiem składa, że fragmenty Tupolewa, były rozrzucone nawet kilometr przed miejscem tragedii. Sam Minister Spraw Nadzwyczajnych Rosji – Siergiej Szojgu po katastrofie mówił: „Pierwsze fragmenty leżą około 500 metrów stąd. To lewe skrzydło. Tak więc rozpad samolotu rozpoczął się w powietrzu, około kilometra stąd”. Tę wersję wydarzeń, o tym że samolot zaczął rozpadać się w powietrzu na długo przed brzozą potwierdza wiele niezależnych od siebie osób. Czyżby niechcący uwiarygodniono wersję o udziale osób trzecich?

Stenogramy sporządzone na podstawie czarnych skrzynek. Od początku czarne skrzynki z Tupolewa były w rękach Rosjan. Trafiły do rosyjskich sejfów. Jak mówią polscy prokuratorzy, sejf został ostemplowany. Jak jednak widać na filmie Anity Gargas, to ostemplowanie polegało na przyklejeniu drobnego papierka, którego odklejenie a następnie przywrócenie do wersji pierwotnej nie stanowiłoby problemu dla gimnazjalisty a co dopiero profesjonalnych służb rosyjskich. Niepokoi również rozbieżność w informacjach podawanych przez obie zainteresowane strony. Strona polska zapewnia, że do końca maja sejf był zaplombowany. Tymczasem sam MAK twierdzi, że 16 kwietnia 2010 roku wykonał kopie czarnych skrzynek, do czego potrzebne było otwarcie sejfu. Jeśli dodamy do tego fakt, że różne stenogramy miały różną długość a polscy śledczy w czasie odsłuchiwania nie mieli na uszach słuchawek, wyłania się obraz nędzy i rozpaczy.

Samolot rozpadł się na kilkadziesiąt tysięcy części, rozrzuconych na gigantycznym obszarze. Część z nich była osmolona. Ciała ofiar były zmasakrowane, często do ustalenia tożsamości potrzebne były badania DNA. W żadnym wypadku, nie byłoby to możliwe przy zwykłym zderzeniu z brzozą i upadkiem nawet ze 100 metrów przy dużej prędkości. Mniej szczatków znaleziono po katastrofie w Lockerbie, gdzie na pokładzie samolotu zdetonowano materiały wybuchowe. Dodajmy, że samolot uderzył w podłoże rozmiękłe, błotniste. Czy to, nie powinno nas zastanawiać?

To tylko niektóre fakty, które powinny doprowadzić do całkowitego zrewidowania naszego postrzegania katastrofy smoleńskiej. Raport MAK a następnie jego polska wersja nadają się najwyżej do wytapetowania toalety. Oficjalną wersję oparto na kłamstwach i bzdurach, często ferowano wyroki bez przeprowadzania podstawowych badań. Należy ją odrzucić i zacząć głośno domagać się międzynarodowego śledztwa. Dopóki nie zostaną przeprowadzone profesjonalne badania i pomiary, przez niezaelżnych ekspertów z całego świata, nie widzę żadnych przesłanek ku temu, by teorię o zamachu odrzucić. Przeciwnie. To co dzieje się wokół śledztwa każde poważnie tę ewentualność brać pod uwagę.

na podstawie: „Anataomia Upadku”, „Anatomia Upadku2”, www.rp.pl, www.radiownet.pl, www.niezalezna.pl, www.telewizjarepublika.pl