Współcześnie jest dla nas jasne, że Polska wchodząc do sojuszu z Aliantami postawiła się w tragicznej sytuacji. Często podkreśla się, że ówcześnie nie można było przewidzieć takiego rozwoju wydarzeń. Można było! Był ktoś, kto wyciągał racjonalne wnioski, jednak jego zdania nie wzięto pod uwagę.

Tym kimś był Władysław Studnicki – działacz niepodległościowy, konsekwentny reprezentant opcji proniemieckiej w okresie pierwszej wojny światowej. Już w maju 1938 roku w „Memoriale przeciwko wojnie z Niemcami” rozesłanym do członków polskiego rządu przewidywał, że przyjęcie deklaracji angielskich nie zabezpieczy Polski. „Gdy bowiem ma się nieprzyjaciela na dwu frontach, likwiduje się najpierw słabszego, a w danym wypadku tym słabszym jesteśmy my.” – pisał. Tak też się stało. Studnicki postulował w nadchodzącej wojnie zachowanie neutralności i próbę polubownego dogadania się z Niemcami. O ile to pierwsze jak najbardziej uważam za słuszne, o tyle w drugiej kwestii mam wątpliwości, czy byłoby to realnie możliwe, ale piszę to z perspektywy czasu, a nie tak, jak Studnicki – w obliczu zbliżającej się wojny.

Już po podpisania polsko-brytyjskiego paktu, dotyczącego dwustronnych gwarancji bezpieczeństwa, pisał do ministra spraw zagranicznych Józefa Becka: „Poprzez uczestnictwo w wojnie nie mamy nic do zyskania, natomiast wszystko do stracenia”. Przewidywał, że podpisanie tych gwarancji świągnie na nasz kraj wojnę z Niemcami i ostateczną katastrofę. Uważał, że przegrana w tej wojnie spowoduje utratę Śląska i Pomorza, a także innych terenów, gdyż Niemcy będą popierać separatyzmy narodowe, wygrana państw zachodnich spowoduje natomiast wciągnięcie do koalicji Rosji Sowieckiej, która zajmie Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej i pozbawi ją niezawisłości. Nie mylił się.

Niedługo później, bo w czerwcu 1939 roku wydał książkę „Wobec nadchodzącej II-ej wojny światowej„. Przewidział tam z niebywałą dokładnością dalsze wypadki. Stwierdził, że w wojnie z Niemcami nie chodzi wcale o jakiś korytarz, czy Gdańsk, tylko o to, po której stronie stanie Polska w nadchodzącym konflikcie. „Dziś nie sprawa Gdańska i autostrady jest czynnikiem decydującym o wojnie, lub pokoju, lecz tylko to, czy Niemcy będą przekonane, że Polska w razie wojny na zachodzie wystąpi czynnie przeciwko nim, czy zajdzie znaczne prawdopodobieństwo neutralności Polski i obrony tej neutralności oraz obrony Litwy i Łotwy, którą Sowiety zechcą naruszyć dla ukrytych dziś celów aneksyjnych.” – pisał. Co więcej – nie wierzył w szczerość deklaracji brytyjskich: „Ten rzekomy zwrot w polityce W. Brytanii, będący pozornym zaprzeczeniem całej jej polityki względem Polski, jest wywołany pragnieniem ściągnięcia na Polskę sił militarnych Niemiec na początku wojny, gdy Anglia nie będzie miała wojska.”. Jak pokazała historia – to on miał rację. Jednak ówcześnie nie przyznano mu jej – nie dość, że wszystkie egzemplarze jego publikacji zostały skonfiskowane, to on sam trafił do Berezy Kartuskiej.

W postulatach Studnickiego widać było otwartą proniemieckość – godził się na oddanie III Rzeszy Gdańska i uruchomienia korytarza do Prus Wschodnich, ale w zamian za korytarz przez terytorium Prus Wschodnich do Gdyni. Czy takie stanowisko polskiego rządu uchroniłoby Polskę przed upadkiem? Być może.

Studnicki twierdził, że w razie wybuchu konfliktu Niemcy zlikwidują najpierw Polskę, jako przeciwnika słabszego, a dopiero potem uderzą na Francję i Anglię. Tak się też stało. Prof. Andrzej Piskozub nazywa Studnickiego „Polakiem mądrym przed szkodą”. Szkoda, że nawet, kiedy Polak jest mądry przed szkodą, to jest w mniejszości. Przykłady takich ludzi, jak Władysław Studnicki pokazują nam, że zawsze trzeba się wsłuchiwać w głosy – nie tędy droga! Jeżeli dobrze się wsłuchamy, to być może unikniemy kolejnej katastrofy. Dziś być może nie grozi nam wojna, ale mamy ine zagrożenia – m.in. zagrożenie katastrofą demograficzną. Czy i w tym wypadku nie jest tak, że są ludzie, którzy przedstawiają racjonalne postulaty, które mogą nas uratować, a nie są one słuchane?

 

zdjęcie: Wikimedia Commons
źródło: „Uważam Rze”, nowadebata.pl