Niestety, moje nadzieje zostały pogrzebane. Nadzieje na to, że wreszcie doczekam się męża stanu – prezydenta, który wbrew nagonce pokaże swoje przywiązanie do narodowych wartości i pójdzie z Rodakami w Marszu Niepodległości.

W połowie października organizatorzy Marszu Niepodległości wystosowali oficjalne zaproszenie do Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Kiedy się o tym dowiedziałem bardzo się ucieszyłem. Narodowcy wznieśli się ponad podziałami i wyciągnęli rękę do prezydenta z obozu, który był wielokrotnie przez nich krytykowany. Piękny gest. Niestety, brzydko i tchórzliwie zachował się sam adresat zaproszenia, który w środę ustami swojego współpracownika poinformował, że w Marszu udziału nie weźmie.

W internecie zawrzało. Przeciwnicy i zwolennicy przerzucają się argumentami. Wśród tych podawanych przez zwolenników decyzji Andrzeja Dudy często przewija się spostrzeżenie, jakoby głowa państwa sprytnie uniknęła zaszufladkowania przez środowiska lewackie, a także posądzenia o trzymanie z rasistami i ksenofobami. Jest to moim zdaniem argument durnowaty. Andrzej Duda podobnie jak i środowisko, z którego się wywodzi był, jest i będzie atakowany przez lewactwo za swoje poglądy. To, że nie pójdzie na Marsz nie sprawi, że nagle czerwono – tęczowi zaczną darzyć go szacunkiem. Sprawi za to, że wiele osób z prawej strony straci do prezydenta szacunek, a samo lewactwo będzie mogło się chełpić „sukcesem”. Wszak zorganizowano petycję, w której apelowano do Andrzeja Dudy by zbojkotował „zlot faszystów”. I pan prezydent apelu wysłuchał. Wstyd!

Jakże piękny byłby dzień, w którym polski prezydent szedłby ramię w ramię z obywatelami demonstrującymi swoje przywiązanie do Ojczyzny. Jakże wiele znaczyłaby obecność głowy państwa na marszu, który w tym roku będzie szedł pod hasłami antyislamskimi. To byłby jasny sygnał. Najważniejsza osoba w państwie ma przysłowiowe „jaja” i pokazuje swoją bezkompromisowość i troskę o chrześcijański charakter Polski, zagrożonej inwazją islamskich bandytów.

Niestety, do tego trzeba męża stanu. A tych nad Wisłą mamy wyraźny deficyt. Najpierw mieliśmy rezydenta z Budy Ruskiej, który 11 listopada paradował z podobnymi sobie zaprzańcami w „kontrmanifestacji”, a teraz mamy nijakiego prezydenta, który lubi symboliczne gesty, ale jak przychodzi moment prawdziwej próby, to kładzie uszy po sobie.

Zwolennicy takiej decyzji piszą też wiele o względach bezpieczeństwa. Niemożność zapewnienia prezydentowi należytej ochrony itp. Cóż, po pierwsze myślę że właśnie gdyby Andrzej Duda poszedł w Marszu to byłoby to najlepiej ochraniane zgromadzenie w całej Polsce i byłaby to najbezpieczniejsza edycja MN. Ale jeśli rzeczywiście tak bardzo obawiano się o głowę państwa, to było inne wyjście. Symboliczny udział prezydenta. Mowa o otwarciu Marszu, przemówieniu wstępnym lub też przywitaniu demonstrantów na finiszu i wygłoszeniu kilku słów. To też byłby znak, że prezydent utożsamia się z ideą wydarzenia, ale po prostu obawia się o swoje zdrowie lub życie. Niestety tak się nie stanie.

Minimalnego plusika można dopisać po stronie prezydenta, za to że zdecydował o przerwaniu farsy zapoczątkowanej przez Komorowskiego – wspomnianego wyżej marszu „Razem dla Niepodległej”. Ale już informacja, że głowa państwa w dniu najważniejszego święta państwowego planuje po oficjalnych uroczystościach odwiedzić Białą Podlaską wywołuje grymas zażenowania. Z całym szacunkiem, ale mówimy o Święcie Niepodległości, a nie dożynkach! Naprawdę nie trafiają do mnie żadne argumenty! Czuję się oszukany!

Czy więc Polska doczeka się na stanowisku prezydenta RP polityka wybitnego i mężnego? Perspektywa ta bardzo oddaliła się przez ostatnie godziny i niezwykle mnie to martwi.