Po raz pierwszy od uchwalenia Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych święto łączyło dotychczasowe obchody społeczne z obchodami państwowymi.

Kulminacją tego pożądanego łączenia wysiłków oddolnych i odgórnych, były centralne uroczystości na placu Piłsudskiego w Warszawie organizowane od kilku lat przez Społeczny Komitet Obchodów, a w tym roku wsparte przez Prezydenta RP.

W skali kraju, praktycznym wymiarem tego połączenia był patronat prezydencki udzielany poszczególnym organizowanym lokalnie marszom, biegom, koncertom, festiwalom czy wystawom. Jedynym zgrzytem była odmowa udzielenia prezydenckiego patronatu I Hajnowskiemu Marszowi Żołnierzy Wyklętych. Aby rozumieć istotę tego wydarzenia, trzeba znać kontekst polsko-białoruskiego pogranicza.

Powiatowa Hajnówka jest miastem o stałej przewadze politycznej najpierw postkomunistycznej lewicy, a obecnie obozu liberalno-lewicowego. Na terenie tego powiatu w wyborach prezydenckich klęski ponosili kiedyś Lech Wałęsa, a potem Marian Krzaklewski oraz Lech i Jarosław Kaczyńscy, zaś obecnie Andrzej Duda. Wszystko to wynika ze stałego przechyłu politycznego mniejszości białoruskiej przeciw siłom narodowo-katolickim czy nawet szeroko rozumianej prawicy. Obecne władze miasta i powiatu hajnowskiego odmawiają organizowania obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Nie inaczej było w roku 1945, gdy 3/4 członków Polskiej Partii Robotniczej stanowili Białorusini wcześniej zaangażowani w Komunistyczną Partię Zachodniej Białorusi głoszącą postulat włączenia części Podlasia i Białostocczyzny do sowieckiej Białorusi.

Na tym tle widzieć też trzeba akcje zabezpieczająco-pacyfikacyjne dokonywane przez dowódcę III Brygady Wileńskiej Narodowego Zjednoczenia Wojsowego kapitana Romualda Rajsa ps. Bury, który bronił swych ponad dwustu żołnierzy przed donosami do władz komunistycznych i wywózką na Syberię. Kontrowersje historyczne i medialne wokół tych akcji posłużyły jednak za pretekst dwojgu dziennikarzom, Agnieszce Romaszewskiej kierującej telewizją Belsat i Cezaremu Gmyzowi, aby przekonać Kancelarię Prezydenta do odmowy patronatu nad marszem odbywającym się w Hajnówce.

A jednak I Hajnowski Marsz Żołnierzy Wyklętych odbył się i był sukcesem. Kluczem do sukcesu była współpraca zasłużonego Stowarzyszenia Historycznego im. Danuty Siedzikówny „Inki” (organizującego m. in. Podlaski Rajd Śladami V Brygady Wileńskiej AK) z lokalną Narodową Hajnówką i białostockim Obozem Narodowo-Radykalnym. Personalnie wskazać trzeba na miejskiego radnego Bogusława Łabędzkiego stojącego na czele Stowarzyszenia oraz oddane sprawie narodowej rodzeństwo Basi i Dawida Poleszuków z Narodowej Hajnówki. Działając razem, potrafili oni zorganizować barwna kolumnę marszową z licznymi flagami oraz transparentami, a poprzedzaną sztandarami, werblami, harcerzami i grupą rekonstrukcyjną.

W słoneczną sobotę kilkaset osób przeszło trasę główna ulica miasta pomiędzy dwiema katolickimi parafiami Hajnówki (parafia prawosławne są aż trzy!). Większość stanowili hajnowianie, ale ważna część uczestników składała się z gości bliższych (Sokółka czy Brańsk) i dalszych (od Białegostoku, skąd przybył m. in. podlaski poseł Adam Andruszkiewicz z Ruchu Narodowego, aż do Warszawy). Osobiście miałem dodatkową motywację do przybycia na marsz, gdyż właśnie z Hajnówki wywodzi się moja śp. Mama i jej dwie siostry. Ważnym znakiem była wyraźna reprezentacja białostockiego Klubu „Gazety Polskiej”, który przybył mimo braku patronatu prezydenckiego, a jego przewodnicząca w sposób bardzo kompetentny i rozumny opisywała zasługi kapitana „Burego” jako dwukrotnego kawalera orderu Virtuti Militari.

Uczestnicy marszu bardzo wyraźnie podkreślali intencję uczczenia wszystkich żołnierzy wyklętych, zaś na koniec złożyli kwiaty pod tablicą pamięci „Łupaszki” i „Inki”. Jednoznacznie stwierdzali, iż nie obciążają ani prawosławnych, ani Białorusinów dawnymi winami kolaborantów sowieckich działających w imię komunizmu wbrew swej tożsamości religijnej i narodowej. Wyciągali rękę do prawosławnych mieszkańców Hajnówki, proponując wspólne obchody w pobliskim Topile, gdzie ofiarami starcia z NKWD są dwaj pochowani tam żołnierze V Brygady Wileńskiej AK: katolik i prawosławny. Bardzo znaczącym akcentem było wystąpienie pod budynkiem Urzędu Miasta prawosławnego działacza ONR, który podkreślał swój polski patriotyzm i jednocześnie obszernie cytował list historyków i działaczy społecznych w obronie kapitana „Burego”.

I Hajnowski Marsz Żołnierzy Wyklętych nie ustrzegł się jednak protestów i kontrpikiety. W Białymstoku protestowali cyniczni postkomuniści, natomiast w samej Hajnówce kontrpikietę zorganizowali miejscowi prawosławni odżegnujący się od dawnego komunizmu i obecnego liberalizmu. Ci ostatni stanowią więc godnych szacunku partnerów do dyskusji historycznej, moralnej i politycznej. Ciągle jest ona bardzo trudna, ale zapewne w przyszłości możliwa, a nawet wskazana. Jeżeli podstawą dialogu będzie chrześcijaństwo, to nawet najtrudniejsze tematy można próbować rozwikłać. Nota bene, białostocki ONR nie skanduje, jak wszędzie indziej w kraju: „wielka Polska katolicka”, lecz: „wielka Polska chrześcijańska”, co jest oznaką refleksji nad tożsamością Podlasia i Białostoczczyzny.

Warto było uczcić Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych właśnie w Hajnówce. Imiona „Inki”, „Łupaszki”, „Burego” i innych żołnierzy wyklętych zabrzmiały w tym wschodnim mieście szczególnie donośnie. Serce rosło, gdy widziało się patriotyczną młodzież Hajnówki, Sokółki, Brańska czy Białegostoku maszerującą w imię pamięci historycznej i dumy narodowej. Mówiąc metaforycznie, ale z pełnym uzasadnieniem: Polska powraca!