Gmach Ministerstwa Finansów.
Foto: Wikimedia Commons

Śledząc Polską scenę polityczną, nie będąc zarazem zorientowanym i ślepo wpatrzonym w rację tylko jednej ze skłóconych stron, możemy dojść do wniosku, że żyjemy rzeczywiście w dwóch „Polskach”. Próżno zauważyć granicę terytorialną, z trudem też szukać odmienności kulturowych, ale przepaść mentalna jest ogromna. Między polityką, a gospodarką zawsze istniała pewna więź, zaczęła się ona jednak bardziej umacniać w XX w. i to na niespotykaną dotąd skalę. Stało się tak za sprawą socjalnych zapędów wszelkiej maści polityków, którzy uciekając od dobrych i sprawdzonych metod zakpili ze starej zasady ekonomistów, mówiącej o konieczności ograniczenia się Państwa do roli „Nocnego Stróża” w kwestii gospodarki. Żyjąc w realiach, gdzie nie dość, że codziennie jesteśmy bombardowani zmiksowaną porcją wiadomości ze świata polityki i gospodarki, a ponadto są one tak drastycznie sprzeczne ze sobą, nietrudno jest istotne fakty na temat naszej rzeczywistej finansowej sytuacji zwyczajnie przeoczyć lub zignorować.

Jak to faktycznie wygląda? Bardzo prosto… i bardzo źle…

Trzy miesiące temu temu Premier Donald Tusk ogłosił koniec kryzysu w Polsce. Tezę swą oparł na wewnętrznych źródłach i prognozach Ministra Finansów Wiadomej Opcji, który zauważył pozytywne zmiany w PKB Polski (sic). Osobiście jestem na wpół zszokowany, a na wpół rozbawiony, gdyż PKB ma tyle do sytuacji budżetu, co poseł Biedroń do koncertu Behemotha. Jednak opozycja, znakomici ekonomiści (większość z wyłączeniem tych podległych Partii Wiadomej Opcji), a co ciekawsze również opinia publiczna (głównie internetowa) potraktowała to wystąpienie szefa rządu, raczej jako zaklęcie niż prognozy oparte na jakichkolwiek wiarygodnych wskaźnikach. Z jednej strony mamy więc Rząd Wiadomej Opcji, a z drugiej strony, w kontrze do rozentuzjazmowanej części rządzącej stoi równie liczna, jak nie liczniejsza grupa ludzi bijących na alarm, ostrzegających o wysokim prawdopodobieństwie podzielenia przez nasz kraj losu Grecji i innych bankrutów obecnych, a także i tych dopiero pretendujących do tytułu Mistrza Unii Europejskiej w Upadaniu.

Wgłębiając się w problematykę makroekonomicznej sytuacji naszego kraju niewątpliwie musielibyśmy poznać elementarne pojęcia używane przez specjalistów od finansów publicznych w swoich publikacjach i analizach. Przydałoby się również przestudiować długotrwałe trendy w sytuacji finansowej jednostek ściśle mających wpływ na stan budżetu, czyli w głównej mierze FUS, którego środkami dysponuje ZUS, do którego z kolei budżet co roku dopłaca kilkadziesiąt miliardów złotych, a tendencja ciągle rośnie. Nie trzeba być co prawda omnibusem, aby zauważyć istnienie takich czynników jak podwyższanie się średniej długości życia, drastyczny spadek urodzeń, co z kolei powoduje zmniejszanie się liczby ludzi aktywnych zawodowo (płatników) i zwiększenie się liczby ludzi nieaktywnych (emerytów, beneficjentów). Natomiast obok polityki emerytalnej i podatkowej istnieje jeszcze mnóstwo innych czynników wpływających bezpośrednio i pośrednio na stan naszego budżetu, a na ich identyfikację musielibyśmy się już solidniej przygotować merytorycznie. Z wielkim prawdopodobieństwem właśnie ten duży nakład pracy i czasu, który musielibyśmy poświęcić na analizę i refleksję nad problemem zniechęca nas do zajęcia się tym niełatwym, ale niestety najistotniejszym problemem drugiej i kolejnych (coraz bardziej to prawdopodobne) dekad XXI wieku. Jednak możemy sobie pewne rzeczy uprościć, bo przecież aby uzmysłowić sobie ból wynikający z upadku ze słonia, wcale nie musimy z niego spaść. Nie musimy również być specjalistami od finansów publicznych, żeby zrozumieć podstawowe mechanizmy makroekonomiczne. Głównym problemem jest ekstremalnie galopujący wzrost zadłużenia Naszego Państwa. Samo zadłużenie – fakt jego istnienia – nie jest jeszcze, aż tak dramatyczny. Zagrożeniem jest koszt obsługi tego długu, który w 2012 r. wyniósł 43 miliardy złotych i sytuacja z roku na rok będzie coraz bardziej przygnębiająca. Wkrótce staniemy się bezrefleksyjnym dłużnikiem-recydywistą i grozi nam niewypłacalność, czyli bankructwo.

Z tej sytuacji jest jednak wyjście i każdy rozsądny, sprawny rząd suwerennego Państwa dysponuje całym wachlarzem rozwiązań. Jednak oprócz środków racjonalnych, są też sposoby irracjonalne. Wybór spoczywa w rękach miłościwie nam panujących . Spośród rozwiązań racjonalnych mamy przede wszystkim redukcję wydatków, czyli stanowcze cięcia kosztów administracji, edukacji oraz socjalu. Konieczne i skuteczne byłoby również obniżenie niektórych podatków, choćby tych, które wpływają na wysokość kosztów pracy, a także podwyższenie kwoty wolnej od podatku, która od kilkunastu lat pozostaje niezmiennie i skandalicznie niska. Te zabiegi miałyby zbawienny wpływ na redukcję bezrobocia, w myśl zasady, że lepsza 1/20 majątku bogacza, niż połowa majątku biedaka. Mądry Rząd powinien również rozprawić się z ZUSem, który w obecnej formie i tak już nie istnieje bez coraz większych zastrzyków finansowych z budżetu. Rząd Wiadomej Opcji co prawda zapowiedział reformę emerytalną dotyczącą OFE. Minister Wiadomej Opcji również uargumentował i wskazał, że głównym celem „reformy” jest zwiększenie bezpieczeństwa wypłat. Nie wspomniał jednak, że nie chodzi o bezpieczeństwo wypłat beneficjentom, a jedynie o krótkofalowe bezpieczeństwo rządu. Z punktu widzenia niemal każdego spoza Partii Wiadomej Opcji zmiana w OFE jest zwykłym rabunkiem, ukrytym tylko błędnie i dla zmylenia pod wdzięczną i obiecującą nazwą „reforma”. Statystyki Państw dotkniętych kryzysem jasno wskazują metody, które są najbardziej optymalne i pozwalają na wyjście z opresji. Najlepszy stosunek według tych analiz statystycznych mówi, że 70% długu należy zredukować poprzez obniżanie wydatków i tylko 30% poprzez podniesienie podatków. Ta druga metoda kłóci się z liberalnym podejściem do gospodarki, ale o dziwo może być krótkotrwale skuteczna, gdy mamy do czynienia z krajami o dość niskim opodatkowaniu.

Do nierozsądnych rozwiązań wychodzenia z bagna budżetowego – przypominam, że kroki podjęte przez Rząd Wiadomej Opcji opierały się na tym wariancie i wskazują na dalsze korzystanie z tych metod – należy ulubione przez Premiera i Ministra Wiadomej Opcji podwyższanie podatków, które i tak już są w naszym kraju najwyższe w Europie (tak, są najwyższe). Jak mawiał Alexis de Tocqueville „Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”. W myśl tej sentencji jakiekolwiek zdziwienie postępowaniem Rządu Wiadomej Opcji, w przypadku pustki w skarbonce jest jakby ciut mniejsze. Niestety naukę trudno oszukać, a mieliśmy już przykłady wskazujące, że to bardzo błotnista i stroma ścieżka, w dodatku prowadząca tylko w dół. Doświadczenia krajów, które mając już wysokie podatki docisnęły jeszcze bardziej do ściany swoich obywateli dodatkowym obciążeniem podatkowym, starając się podreperować budżet każe natychmiast zboczyć z tej drogi. Oczywiście są kraje w których podwyżka podatków, rzeczywiście daje korzyść w postaci zwiększenie wpływów budżetowych, ale obywatele tych krajów nie oddają 3/4 swoich pieniędzy Państwu. Zwiększone zaszczucie fiskalne Polaków w obecnej sytuacji może doprowadzić tylko do jednego, mianowicie do zmniejszenia wpływów do budżetu. Już w Polsce mieliśmy niedawno przykład działania tej metody zastosowanej w przypadku podatku VAT, który z 22 pkt. proc. podwyższono do 23 pkt. proc., w efekcie już w pierwszym roku po podwyżce dochody z VAT spadły o 2 miliardy zł, a ten rok będzie dużo gorszy.

Kontynuacja aktualnej polityki Rządu Wiadomej Opcji będzie skutkowała bankructwem i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Pewność co do rezultatu już mamy, natomiast ciężko jest oszacować kiedy dokładnie to nastąpi. Powodem braku odpowiedzi jest wybitna tendencja Ministra Finansów Wiadomej Opcji do różnego rodzaju kreatywnych, egzotycznych zabiegów graniczących z iluzją finansową, mających na celu zafałszowanie obecnej sytuacji. Niestety poza odłożeniem widma upadku w czasie „te metody” spowodują tylko jeszcze bardziej bolesny upadek i jeszcze większe negatywne skutki.

Wiemy już dlaczego, przez kogo i kiedy zbankrutujemy. Została jeszcze jedna najistotniejsza kwestia, mianowicie jakie to może mieć dla nas następstwa. Piszą dla „nas”, mam na myśli jedynych, którzy negatywnie odczują efekt tych zaniedbań, czyli społeczeństwo. Oczywiście nikt racjonalnie myślący i żyjący w Polsce nie ma wątpliwości, że żaden polityk nie odpowie bezpośrednio, czy nawet pośrednio za bankructwo kraju?

Czego zatem możemy się spodziewać po liberalnym Rządzie Wiadomej Opcji? Niestety 6-cio letnie doświadczenie podpowiada, że jeżeli Minister Finansów Wiadomej Opcji może zrobić coś źle to możemy mieć pewność, że zrobi to dużo gorzej. Z dużym prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością możemy się przygotować na scenariusz Grecki i Cypryjski, a w zasadzie na mix tych scenariuszy czyli:

Wzrost opodatkowania. Akcyza na alkohol i wyroby tytoniowe już idzie w górę, więc czeka nas pewnie ustalenie VAT na maksymalnym możliwym w UE poziomie, czyli 25%. Jeżeli to nic nie da, a wiemy już teraz, że tak będzie to podniesione zostaną kolejne podatki, składki ZUS itd.
W grę wchodzi również najobrzydliwsza z opcji, a mianowicie opodatkowanie (nacjonalizacja, grabież, konfiskata) lokat i rachunków bankowych obywateli. Na Cyprze obrabowano depozyty podatkiem 40% dla wszystkich rachunków powyżej 100 tys. Euro, ale ponieważ jesteśmy krajem w którym niewiele osób ma takie depozyty, więc moim zdaniem pułap ustalą na 10 -20 tys. złotych. Oczywiście nie podadzą tego od razu do wiadomości publicznej, ponieważ najpierw trzeba uprzedzić kolegów polityków i biznesmenów, aby mogli wycofać w porę swoje pieniądze, wszak oni nie mogą partycypować w „łupieniu narodowym”.

Scenariusz – owszem czarny, ale czasy też są dość ponure, choć gradowe chmury jeszcze nawet nie nadeszły. Szanowni Państwo! Kupujcie złoto, platynę, dzieła sztuki i diamenty jednocześnie zapominając o bankach.