W większości przypadków, gdy rozmawiamy z ludźmi i tłumaczymy, że Polska ma potworne długi słyszymy w odpowiedzi: „Wszyscy mają”. I owszem, lecz ludzie nie rozumieją, iż nie można w nieskończoność się zadłużać, ponieważ przychodzi moment, kiedy ktoś mówi: „sprawdzam” i wtedy gra się kończy. Tak stało się w Detroit, mieście rządzonym przez lewicę.

Wniosek o upadłość Detroit został złożony w czwartek przez specjalnego komisarza ds. zarządzania kryzysowego Kevyna Orra, który został powołany w marcu przez gubernatora stanu Michigan Ricka Snydera by przeciwdziałać długowi miasta w wysokości 20 mld dolarów. Jego misja zakończyła się jednak niepowodzeniem wobec braku porozumienia z wierzycielami. Zaaprobowanie tej decyzji przez sąd federalny oznacza, że to on podejmie decyzję ile pieniędzy wróci do kredytodawców a ile przepadnie na zawsze.

W pierwszych latach powojennych Detroit było jednym z potęg USA, miano to zawdzięczało głównie markom samochodowym; Ford, General Motors oraz Chrysler, choć mogło pochwalić się również samochodami, czołgami oraz amunicją.

Gdy upadł przemysł nastąpił spadek wartości nieruchomości miasta a wraz z nim dochodów. W latach ’50 mieliśmy 1,8 mln mieszkańców, liczba ta teraz wynosi 700 tys.

Od 2008 Detroit wydawało 100 mln dolarów więcej niż wynosiły jego przychody, nie działało 40% oświetlenia ulicznego, zaś parki miejskie były zamykane. Na interwencje policji czekać trzeba było średnio 58 minut.

Na podstawie: rp.pl
opracował: Marcin B.