Trzy lata Jose Mourinho w Realu to okres który przede wszystkim należy uznać jako doskonałą lekcję, nie tylko dla klubu z Madrytu, lecz dla całej hiszpańskiej ligi. Czy te trzy lata uznać można za udane? Pod wieloma względami z pewnością, Real dogonił Barcelonę, przerwał passę odpadania w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów, powrócił do stanu w którym Jego Królewska Mość Jan Karol I dumny być może z faktu, że to właśnie klub z Estadio Santiago Bernabeu zwie się „Królewskim”. Lecz do pełni szczęścia wszystkim Madridismo brakuje sukcesów na arenie Europejskiej – wymarzonej La Decimy. Jednak zdecydowanie uważam, że to nie dziesiąty Puchar Europy jest w tym momencie najważniejszy, bo jego zdobycie jest możliwe jedynie w przypadku posiadania przez Real silnej, perspektywicznej drużyny. Monolitu, który bez lęku podchodzić będzie do wszystkich spotkań – najprościej mówiąc maszyny niczym Bayern Monachium w tym sezonie. Co zrobić, aby możliwe było „skonstruowanie” owej maszyny? Tu powrócić trzeba do pierwszego zdania mojej wypowiedzi, a mianowicie do tej „lekcji”, którą Mourinho udzielił hiszpańskiej piłce. Trener Królewskich, niewątpliwie najwybitniejszy taktyk w dzisiejszym futbolu, człowiek sukcesu, the special one, nie dał rady w Madrycie tylko jednej rzeczy – instytucji klubu. Dla porównania warto zwrócić uwagę na ligę angielską i jej najbardziej znanego reprezentanta – Manchester United. Bóg, Sir Alex Ferguson, władze klubu, piłkarze – tak w skrócie scharakteryzować można hierarchię panującą jeszcze do niedawna na Old Trafford. Szkocki szkoleniowiec przez 27 lat niepodzielnie rządził w czerwonej części Manchesteru, a zarząd usuwając się na bok w żaden sposób nie przeszkadzał mu w pracy. A wspomnieć warto, że Czerwone Diabły wcale nie co sezon cieszyć się mogły z wygranych trofeów, mimo wszystko ich szkoleniowiec pozostawał na stanowisku. Więcej! Cieszył się władzą niemalże absolutną. Mężczyznę poznaje się po efekcie jego pracy, a efekt ten widzimy teraz jasno. Mistrzostwo najlepszej ligi świata w pożegnalnym sezonie i pozostawienie następcy ekipy tak silnej jak chyba nigdy dotąd.  Czy kibice United mogliby chcieć czegoś więcej?
Przyjrzyjmy się teraz Realowi – tu nikt nie może być pewny swojego miejsca. Brakuje cierpliwości i silnej władzy. Czy klub w którym nawet prezes może zostać usunięty ze stanowiska ma szansę na trwały sukces? Wątpliwe. Piłka nożna nie jest sportem dla ludzi niecierpliwych, przekonał się o tym chociażby były już prezes Polonii Warszawa Józef Wojciechowski. W klubie musi istnieć „obsesja” na punkcie zwycięstw, ale nie może ona przypominać rozpaczliwej pogoni za niemożliwym. Tylko krok po kroku budując zespół można osiągnąć szczyt. Jak United.
Czego w tym momencie potrzeba Realowi? Przede wszystkim trenera z charyzmą, siłą i błyskiem geniuszu (zna ktoś innego niż obecny jeszcze Jose Mourinho?), który wiedział będzie, że nie jest szkoleniowcem jedynie na sezon czy dwa, lecz na całe lata. Po drugie zmniejszenia roli socios – na obecności ludzi, którzy demokratycznie mogą stanowić o losie klubu Real tylko traci. Socios kierujący się sympatiami czy antypatiami wywołanymi kolejnymi obietnicami kandydatów na fotel prezesa nie są godni decydować o przyszłości Realu. Stworzono dogmat, że większość ma rację, jednak jak pokazuje praktyka, władza skoncentrowana w rękach jednego właściciela klubu przynosi najlepsze efekty. Gdzie kucharek sześć…  Demokracja nie działa nawet w piłce nożnej.

Kasper Gondek