Gdy 1 stycznia wiele osób dochodziło do siebie po nocy sylwestrowej, w tym czasie w kilku miastach Ukrainy m.in. Kijowie, Lwowie, Odessie odbyły się marsze zwolenników Stepana Bandery. Ponieważ tam, gdzie zaczyna się Wschód, kończy się logika trudno jednoznacznie oceniać Ukraińców jako naród, patrząc jedynie przez pryzmat tych marszów. Trzeba jednak pamiętać, że członkowie partii Swoboda i wielu innych zwolenników tzw. Majdanu sympatyzuje jawnie lub niejawnie ze wspomnianym ruchem.

W kontekście tych wydarzeń dużo bardziej mnie zdziwiła reakcja strony polskiej. Dla mediów głównego nurtu temat oczywiście nie istnieje. Łatwiej przemilczeć trudne tematy, ale to nigdy niczego nie rozwiązało. Co ciekawe podobnie uczynił rząd RP, udając, że nic się nie dzieje zajmując się widocznie ważniejszymi tematami m.in. wywiadami do czasopism dla kobiet. Pomoc obiecana przez Kancelarię Prezydenta 300 mln zł dla ukraińskich przedsiębiorców sprawy nie poprawiła, zwłaszcza, że te pieniądze przydałyby się w kraju na np. służbę zdrowia. Stypendia dla ukraińskich studentów, niejednokrotnie wyższe niż dla polskich, również zamiast zasypywać podziały tworzą nowe – w kraju, z którego z braku pieniędzy czy perspektyw rozwoju wyjechało ponad 3 mln osób.

Reakcja mogła być zupełnie inna, o czym świadczą twarde słowa nt. marszów banderowców porównujące je do pochodów nazistów wygłoszone przez prezydenta Czech. Kręcony film o krwawych wydarzeniach na Wołyniu, może stać w kontekście tej milczącej propagandy nową jakością. Zamiast usuwać pewne tematy w cień należy jasno postawić sprawę – powiedzieć co było i jest dobre, a co złe w stosunkach polsko-ukraińskich. Tylko wtedy ukryte stereotypy i niechęć zostaną zasypane. Jeśli rządy polski i ukraiński będą nadal udawać miesiąc miodowy można ich członków w ramach lekcji zabrać do klasztoru na Świętym Krzyżu- miejscu wiecznego spoczynku Jeremiego Wiśniowieckiego i więzienia dla Stepana Bandery.