W odniesieniu do dzisiejszych informacji o możliwych zarzutach w stosunku do szefa polskiego rządu ws. ujawnienia opinii publicznej poufnych informacji spółki PGNiG należałoby się zastanowić nad tą sprawą szerzej – w kontekście odpowiedzialności politycznej.
Nie pierwszy raz niefortunne wypowiedzi premiera Donalda Tuska wpływają negatywnie na notowania giełdowe spółek skarbu państwa. 18. listopada 2012 roku ogłosił zamiar wprowadzenia tzw. podatku miedziowego, po czym kurs miedziowego giganta – KGHM spadł o 14 procent. W związku z tą sprawą KNF sprawdzała, czy nie doszło do wykorzystywania wiedzy niejawnej przez Jana Krzysztofa Bieleckiego, szefa Rady Gospodarczej przy Prezesie Rady Ministrów, jednak nie doszukała się żadnych nielegalnych praktyk.
Czy premier Tusk powinien ponieść odpowiedzialność za swoją niefrasobliwość? Należy zauważyć, że niedawno szef rządu zdymisjonował ministra skarbu państwa za to, że nie poinformował go, choć powinien, o podpisaniu umowy ws. gazociągu Jamał II. W tym wypadku chodzi o to, że premier poinformował, choć nie powinien. Analogia wydaje się oczywista.
Niezależnie od tego, czy premier poda się do dymisji, czy nie to mogą mu grozić 2 lata więzienia i 3 miliony złotych kary. Jednak może także z tej historii wyjść obronną ręką. Wystarczy, że dowiedzie, iż nawet przy dołożeniu należytej staranności nie mógł się dowiedzieć, że informacja o zwolnieniu prezes PGNiG jest poufna. Tylko wtedy będzie mógł zostać oczyszczony z zarzutów.
Niestety zbyt często zdarza się, że polityk „coś chlapnie” i nie ponosi dalszych konsekwencji. Być może należałoby zmienić prawo tak, aby każda publiczna wypowiedź, nawet niefortunna, która pociągałaby za sobą negatywne konsekwencje dla państwa polskiego (a takimi konsekwencjami może być spadek notowań spółki sparbu państwa), była karana. Nie myślę tu o tym, żeby każdą osobę publiczną, która „coś chlapnie” i przez co jakiejś spółce spadną notowania na giełdzie, była wsadzana na wiele lat do więzienia, bo na to państwa polskiego nie stać, ale jakaś kara, np. finansowa (albo roboty publiczne) powinna być za to przewidziana i konsekwentnie orzekana.
Kolejną kwestią, którą warto by było poruszyć a propos tego tematu są immunitety parlamentarzystów. To jedna z takich rzeczy, która upodabnia III RP raczej do „demokracja szlacheckiej” (która nie bez przyczyny zakończyła się upadkiem Polski – rozbiorami) niż do demokratycznego państwa prawa. Co jakiś czas różne partie opozycyjne zarzekają się, że jak dojdą do władzy to wspomniane immunitety zlikwidują. Niestety niezwykle trudno przełknąć taki postulat kolejnym partiom rządzącym. Zniesienie immunitetu byłoby krokiem Polski w stronę państwa prawa. Obecnie, jeżeli jakiś polityk złamie prawo to albo właśnie dzięki immunitetowi, albo dzięki odpowiednim koneksjom udaje mu się uciec od odpowiedzialności. Tej drugiej kwestii nie da się tak łatwo wyłączyć z życia publicznego, jak immunitety, ale to nie znaczy, że należy załamać ręce, siąść i poprzestać na lamentowaniu nad stanem państwa. Jak mawiał marszałek Piłsudski: „Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej„.