„Botoks” to niby historia czterech kobiet: Danieli (Olga Bołądź), Patrycji (Marieta Żukowska), Beaty (Agnieszka Dygant) i Magdy (Katarzyna Wernke). I niby mamy wątki feministyczne, bo każda z tych czterech kobiet musi walczyć o swoje miejsce w świecie pełnym uprzedzeń.
Dla przykładu Patrycja słyszy od swojego szefa, że „dla niego prawdziwy chirurg sika do umywalki”. Ten sam człowiek zmusza inną naszą bohaterkę Magdę do wykonywania aborcji, mówiąc, że szpital jest otwarty na problemy wszystkich kobiet. Ok… mamy dyskryminację, obnażamy hipokryzję. I dostajemy przy tym kolejny kontrowersyjny temat – aborcję, a tę bohaterka Magda wykonuje do pewnego czasu bez zastrzeżeń. To już dużo i poważnie, jednak nie dla Vegi.
Dostajemy do tego historię niedokształconej, wiecznie pijanej Danieli, która pod wpływem przypadku i przygłupiego brata (Tomasz Oświeciński) zostaje ratownikiem medycznym. Jak można się domyślić, kobieta jeżdżąc na wezwania, jest na bani. Jakiś czas później ta sama Daniela zatrudnia się w firmie farmaceutycznej i korumpuje lekarzy. Ważne tematy? Duże tematy? Tak, jednak Vedze dalej mało.
Urolog Patrycja traci pracę. Okoliczności? Niech zostaną przemilczane. Patrycja zatrudnia się potem w klinice chirurgii plastycznej, której szefem jest szowinista-partacz, molestujący swoje młode pacjentki. Tylko Magda bohatersko mu się przeciwstawia, co pielęgniarka kwituje „pan doktor tak ma”. Kolejny trudny temat, którego Vega ledwie dotknął.
Została jeszcze Beata, która w wyniku wypadku motocyklowego traci pełną sprawność ruchową, a mężczyzna jej życia zapada w śpiączkę. Pewnego razu sparaliżowana, po zażyciu zbyt dużej dawki leków, trafia do szpitala. Tam przeżywa traumę. Nie może się ruszyć, ale jest świadoma. Jej bezbronność wykorzystuje sanitariusz, w sposób, którego nie trzeba tłumaczyć. Beata składa skargę, bezskutecznie, bo brakuje dowodów. W życiu bohaterki pojawia się mężczyzna po zmianie płci. Jak się okazuje, Arek jest katolikiem i zgodnie ze swoją wiarą potępia metodę zapłodnienia invitro, a właśnie z jej pomocą nasza bohaterka chce zajść w ciążę. Żeby tego było mało, nie lubi „pedałów”. Niezła kombinacja.
Kontrowersyjne tematy się mnożą, każdy z osobna mógłby stanowić kanwę pojedynczej, dopełnionej opowieści, a do tego tworzyć rzeczywistą krytykę społecznej hipokryzji oraz obnażać patologiczne mechanizmy działające w służbie zdrowia. A tak nagromadzenie wątków sprawia, że każdy z tematów potraktowany jest bardzo powierzchownie. W to wszystko wklejone są ostre sceny z porodówek, muzyka w stylu disco i humor, który do niczego nie pasuje. W efekcie widz otrzymuje koktajl, który niby gładko zmiksowany jest nie do przełknięcia.
Gra aktorska przy tak słabym scenariuszu nie może być na dobrym poziomie. Tomasz Oświeciński i Olga Bołądź nie przekonują w roli meneli, przez co „Botoks” zaliczył nieprawdopodobnie słabą scenę otwierającą. Aktorka lepiej poradziła sobie z pozostałymi wcieleniami swojej bohaterki, ale wciąż bez rewelacji. Najlepiej wypadły Marieta Żukowska i Katarzyna Wernke. Ta ostatnia sprawia, że można o „Botoksie” powiedzieć cokolwiek dobrego. Jej postać jest autentyczna, ale też w porównaniu z innymi najlepiej napisana.
„Botoks” to słaby film. Opatrzony przypisem „inspirowany prawdziwymi wydarzeniami” podsyca społeczne frustracje, niczego nie tłumacząc. Można go porównać do kolorowych okładek brukowców, które są sensacyjne i chwytliwe, ale jeśli zapytamy, co z nich wynika, to okaże się, że odpowiedzi nie ma, ich jedynym zadaniem jest przyciągnąć uwagę odbiorcy. „Botoks” to zbiór wyselekcjonowanych anegdot, które powielają stereotypy. Weźmy chociażby scenę, w której do Magdy przychodzi para z prośbą o aborcję płodu z chorobą genetyczną. Niedoszła matka zachowuje się, jakby przyszła do salonu kosmetycznego i prosiła o usunięcie szpecącej zmiany na twarzy, która nie pasuje do jej wizerunku. Czy nie taki właśnie obraz kobiet pojawia się nam w myślach, gdy w mediach mówi się o „zwolenniczkach aborcji”. Rzeczywistość nie jest jednowymiarowa, jak to pokazał Vega. „Botoks” może rzeczywiście z życia czerpie inspiracje, ale jest od niego i jego złożoności daleki. Lepiej by było, gdyby twórca zdecydował się, czy chce coś obnażyć i wyśmiać, czy potraktować któryś wybrany temat z refleksją i starannością. Bo tak „Botoks” ani uczy, ani bawi.