O debacie w Parlamencie Europejskim będzie krótko. Bo to co wydarzyło się na Sali plenarnej w czasie wystąpień dużego komentowania nie wymaga. W skrócie: miała być wielka debata, obnażenie niedemokratycznych zapędów nowego polskiego rządu, darcie szat nad łamaniem konstytucji i kręgosłupa wolnym mediom. I co się stało? Delikatnie mówiąc nie wyszło…

Na uwagę zasługują przede wszystkim wystąpienia premier Beaty Szydło. Spokojne i stonowane, merytoryczne i wyważone. Stanowczo podkreśliła, że miejsce Polski jest w Europie, a kurs obrany w polityce europejskiej przez nowe władze nie jest skierowany przeciwko Unii. Celnym było również przypomnienie, że Polska przyjęła już wielu uchodźców z Ukrainy, a wtedy państwa europejskie nie bardzo garnęły się żeby nam z tym problemem pomóc.

Oczywiście były głosy krytyczne takie jak Guya Verhofstadta, Gabriele Zimmer czy też Rebecci Harms. Jednak głosów wsparcia było znacznie więcej nie tylko ze strony Polskich europosłów. Warto odnotować wystąpienie Jean- Luc Schaffhausera, który przypomniał, że Polska jest wciąż krajem o wartościach konserwatywnych. Zaznaczył też upadek systemu europejskiego gdzie demokracja przeradza się w dyktaturę, a Polskę pochwalił za stawienie temu oporu. W ramach poparcia Petr Mech eurodeputowany z Czech wystąpił z plakietką „Jestem Polakiem”, a Hans – Olaf Henkel zwrócił się do Martina Schultza by ten przeprosił za słowa o „demokracji w stylu putinowskim”. Bardzo mocne wystąpienie miał też Syed Kamall, który przypomniał, że parlament europejski nie oponował, gdy poprzedni rząd wprowadził to TK 14 z 15 sędziów.

Również twitter w bardzo zdecydowany sposób wypowiedział się na temat dzisiejszej debaty przyznając zwycięstwo w tej debacie polskiej delegacji i premier Beacie Szydło, która stanęła na jej czele.
Jednak należy przestrzegać przed wczesnym triumfalizmem. To dopiero wygrana bitwa, a nie wygrana wojna. Takich będzie jeszcze wiele.