1. sieprnia miała miejsce kolejna rocznica Powstania Warszawskiego. Moi redakcyjni koledzy poświęcili temu wydarzeniu dość miejsca, jednak swoimi tekstami zainspirowali także i mnie do zabrania głosu na ten temat. Powstanie Warszawskie bez wątpienia wzbudza kontrowersje, jednak w naszym narodzie dominują dwie bardzo groźne skrajności. Z jednej strony mamy żarliwy, lecz niestety dość bezrefleksyjny patriotyzm, z drugiej zaś osoby lżące taką postawę w postaci choćby Janusza Palikota, który za przejaw patriotyzmu uważa sprzątanie po swoim psie… W całym tym dychotomicznym jazgocie zwykłemu człowiekowi trudno się odnaleźć. Na szczęście redaktor naczelny miesięcznika Historia Do Rzeczy – Piotr Zychowicz jest bodaj jedynym w Polsce publicystą, który zachowuje zdrowy rozsądek i na całą sprawę patrzy trzeźwo, czemu daje wyraz w swojej najnowszej książce „Obłęd ‘44”.

Wspomniany redaktor Zychowicz bardzo słusznie tępi z całą mocą tzw. „plemienną świadomość”, która pokutuje w naszym narodzie. Polega ona na postrzeganiu naszej historii wyłącznie pozytywnie, że nasi narodowi przywódcy byli ludźmi nieomylnymi, mężami stanu, a wszystkie ich decyzje były jedynymi słusznymi. To ogromny błąd, bowiem wielu spośród nich nie było osobami krystalicznymi.

Osobiście mam dość. Mam zwyczajnie dość tzw. patriotycznej poprawności, która każe nam wszystkie osoby związane z AK uważać wyłącznie za bohaterów a Powstanie Warszawskie za konieczne i pozytywny aspekt naszej historii. Nie chciałbym niechcący oczerniać zwykłych szeregowych powstańców, bowiem ci nie mieli żadnego rozeznania w ówczesnej sytuacji geopolitycznej, w jakiej znalazł się nasz piękny acz nieszczęsny kraj. To nie byli ludzie decyzyjni tylko od wykonywania rozkazów, które wykonywali z ogromnym poświęceniem. Od myślenia był kto inny. I właśnie decydenci ponoszą 100% odpowiedzialności za hekatombę Warszawy, która została obrócona w kupę gruzu. Jeden z moich redakcyjnych kolegów wspomniał w swoim tekście, że Warszawiacy żyli przez 5 lat pod okupacją, która była dla nich nie do zniesienia. To się zgadza. Z pewnością okupacja w Warszawie oraz całej Generalnej Guberni była wyjątkowo tragiczna. Nie dziwię się zwykłym Warszawiakom, że mieli jej dość. Jednak poraża całkowicie skrajna głupota przywódców, którzy dążyli do wybuchu powstania za wszelką cenę i w końcu dopięli swego. Jak przedstawiała się sytuacja frontowa? Niemcy mieli czołgi, karabiny maszynowe, miotacze ognia. A powstańcy? Właściwie wyskoczyli na gołe pięści. Jeżeli mi ktoś powie, że powstanie miało jakiekolwiek szanse powodzenia, to oznacza, że jest skrajnym dyletantem. Nie miało najmniejszych szans. Przywódcy z AK wysłali zwykłych Warszawiaków, często dzieci i młodzież, na misję samobójczą. Proszę wybaczyć, ale samym morale nie da się wygrać ani wojny ani choćby bitwy. Zginął cały kwiat polskiej młodzieży, który o wiele bardziej by się przydał po wojnie do walki z radzieckim okupantem. Prawdziwy przywódca posyła swoich żołnierzy do boju, by zwyciężali, a nie bezsensownie ginęli. Muszę jednocześnie wyrazić swoje głębokie uznanie dla niesamowitej odwagi zwykłych powstańców. Zachowali się jak prawdziwi samurajowie, którzy woleli zginąć w walce niż żyć w hańbie.

Inny z moich redakcyjnych kolegów w swoim tekście wspomniał, że Hitler na wieść o powstaniu w Warszawie zareagował w sposób całkowicie nieprzewidywalny ( gwoli ścisłości dostał amoku i w przypływie szału kazał Warszawę zrównać z ziemią ). Jednak sam Hitler był najbardziej nieprzewidywalny dla … swoich własnych generałów. Jego plany taktyczne opracowywane w sztabie generalnym niektórych z nich wprawiały w osłupienie. Niektórzy z nich byli bezwstydnymi lizusami ( Keitel ) i bezkrytycznie popierali każdy, nawet najbardziej idiotyczny, pomysł fuhrera. Pozostali, którzy
ukończyli pruskie szkoły oficerskie i rzeczywiście znali się na strategii wojennej, uważali go za strategicznego dyletanta ( von Manstein ). Zresztą nie bez powodu generał a później prezydent Paul von Hindenburg nazywał go pogardliwie „austriackim kapralem”. Jak się skończyła kampania wojenna III Rzeszy pod dowództwem kaprala, wszyscy widzieli.

Wracając jednak do samych powstań, to dlaczego jednak ta straszliwa klęska Powstania Warszawskiego jest tak hucznie obchodzona w naszej pięknej acz nieszczęsnej ojczyźnie? Nie potrafię odpowiedź na to pytanie. Naprawdę mocno mnie to zastanawia. Pomińmy już tutaj całkowicie fakt, że to był Powstanie WARSZAWSKIE a nie ogólnonarodowe. Można by się zatem zastanawiać, dlaczego pamięta się o nim w całym kraju, a jednocześnie całkowicie zapomina się inne regionalne powstania? Weźmy np. takie Powstanie Wielkopolskie – jedyne w całej historii naszego narodu zakończone całkowitym sukcesem albo Powstania Śląskie – zakończone połowicznym ale jednak też sukcesem. Pierwsze z nich obchodzone jest jedynie w Wielkopolsce, zwłaszcza w Poznaniu, a w rocznicę jego wybuchu 27. XII można co najwyżej usłyszeć bardzo krótką i lapidarną wzmiankę w publicznej TV. I nic więcej! A w rocznicę Powstania Warszawskiego mówią o tym wszystkie telewizje, radia, gazety i portale internetowe, tak że nie sposób tego dnia o tym nie usłyszeć. Czy nie zachodzi tu jakaś dziejowa niesprawiedliwość? Dlaczego nie czcimy prawdziwych zwycięzców czyli powstańców wielkopolskich czy też powstańców śląskich zamiast tego jakże smutnego aktu narodowego seppuku? Jak już wspomniałem, nie ukrywam mojego podziwu dla odwagi i niezłomności zwykłych, szarych powstańców z Warszawy, jednak ich przywódcy, gdyby przeżyli Łubiankę i NKWD, to w wolnej Polsce powinien na nich czekać feldgericht.

Dokonajmy może małego porównania powstań Warszawskiego i Wielkopolskiego. Dlaczego powstanie w Wielkopolsce się udało? Przecież Poznań był wówczas niemiecką fortecą z ogromnym garnizonem, a linia frontu I wojny światowej do niego się nawet nie zbliżyła przez cały okres wojny! Można by wręcz zaryzykować tezę, że pod koniec I wojny światowej Wielkopolska była najspokojniejszym miejscem w całej Rzeszy Niemieckiej, a pruska władza najsilniejsza. Dlaczego zatem się udało? Ponieważ przygotowania doń trwały od kilku pokoleń. Polacy w Wielkopolsce mieli świadomość, że nie mają najmniejszych szans w starciu z pruską potęgą militarną. Rozpoczęli całe dekady przed wybuchem powstania pracę organiczną i pracę u podstaw, organizując finanse, sprzęt, broń, kadry, rekrutów oraz ich morale. A jak to było w Warszawie? Do powstania przystąpiono spontanicznie, właściwie z marszu, bez jakiegokolwiek przygotowania. Powstańcy nie mieli broni, amunicji, lekarstw, bandaży, nie mieli nic! Jak widać nie mieli nawet dobrych dowódców. I jak oni chcieli wygrać to powstanie? Jak już powiedziałem wyżej, samym morale nie da się wygrać ani wojny, ani bitwy. Same chęci i duch bojowy to za mało. Powiedzenie, że dowództwo AK nie popisało się, było by tutaj kardynalnym niedomówieniem. Jak już wyżej wspomniałem, wysłali ochotników, często jeszcze dzieci, jako oddziały straceńców na pewną śmierć.

Naprawdę mam już szczerze dość patriotycznej poprawności, w której cienka granica między odwagą a głupotą zdaje się jakby zacierać. Apeluję z tego miejsca o rozsądek w ocenie Powstania Warszawskiego a także innych powstań narodowych. Dość gloryfikacji błędów!