Jak dotąd ruch narodowy nie wypracował jednolitego stanowiska dotyczącego spraw gospodarczych. Wynika to w dużej mierze z tego, że przedwojenna szeroko pojęta Narodowa Demokracja była pod tym względem dość zróżnicowana – za stronę dominującą można uznać wolnorynkowców, zdroworozsądkowych liberałów gospodarczych jak Roman Dmowski, Roman Rybarski, czy Adam Heydel. Swoją reprezentację mieli również socjaliści – Bolesław Piasecki czy ogólnie mówiąc strona narodowo-radykalna związana z Obozem Narodowo-Radykalnym i Organizacją Polską. Trzecią wizją gospodarki Polski, jaka pojawiała się przed wojną był korporacjonizm. Jego głównym zwolennikiem był Adam Doboszyński, który w czasie pobytu w Anglii nawiązał znajomość z Gilbertem Chesterstonem – katolickim myślicielem i pisarzem, głównym propagatorem tej gospodarczej idei. Następne akapity mojego artykułu będą poświęcone założeniom i ocenie skuteczności tego systemu.

Korporacjonizm jest ideą społeczno-ekonomiczną, zakładającą uspołecznienie procesu decyzyjnego. Są do niego włączane „korporacje” – organizacje przymusowo zrzeszające pracowników i pracodawców. U podstaw takiego systemu leży twierdzenie, że cele, interesy i dążenia pracowników i pracodawców da się pogodzić. Przekładając z polskiego na nasze – w korporacjonizmie, rząd sprawowanie i odpowiedzialność za pewne elementy polityki gospodarczej dot. danego sektora oddaje w ręce pracowników i pracodawców tego sektora. Mówiąc jeszcze prościej – o postanowieniach dotyczących branży motoryzacyjnej decydują właściciele firm motoryzacyjnych i ich pracownicy.

Wyjaśniwszy pokrótce na czym polega korporacjonizm, zajmę się teraz omówieniem jego funkcjonowania w praktyce. Owa idea gospodarcza jest często przywoływana jako złoty środek między kapitalizmem, a socjalizmem. Na przykładzie prostych zależności postaram się wykazać, że nie jest on żadnym złotym środkiem, a kolejnym systemem nie stroniącym w żaden sposób od wad, zdecydowanie mniej skutecznym niż wolny rynek.

Korporacjonizm już w pierwszym, fundamentalnym dla siebie założeniu jest błędny – brzmi ono „interesy i cele pracowników i pracodawców da się pogodzić”. Doświadczenie i umiejętność logicznego myślenia pokazują, że jest wręcz przeciwnie. Przykładowo:

a) pracodawcom zależy na tym, żeby zatrudnić jak najtaniej, jak najlepszego pracownika. W takim razie korzystną dla niego sytuacją jest, kiedy jest dużo osób przyuczonych do danego zawodu, między potencjalnymi pracownikami panuje konkurencja o miejsce pracy, a on ma wybór.

b) pracownikom zależy na tym, żeby dostęp do ich zawodu był jak najmniejszy, ponieważ boją się, że ktoś zabierze im ich miejsce pracy. Z tego powodu niekorzystna jest dla nich sytuacja, kiedy do danego zawodu jest przyuczonych dużo osób, a między potencjalnymi pracownikami panuje konkurencja o miejsce pracy.

Jak widać na powyższym, bardzo prostym przykładzie interesy pracodawców i pracowników są ze sobą sprzeczne i nijak nie idzie ich pogodzić. Wniosek z tego jest prosty: korporacje będą podejmować decyzje oparte albo na kompromisie, bazującym na ustępstwach obydwu stron, albo na dominacji jednej ze stron(pracowników czy pracodawców). Zarówno w pierwszym jak i drugim wariancie jest to dla rynku i państwa niekorzystne.

W pierwszym podjęte decyzje nigdy nie będą tak optymalne, gdyby oddać ich zakres w ręce państwa(np. przy wydawaniu koncesji państwo będzie się kierować przede wszystkim tym, co będzie korzystne dla rynku, a korporacje w wyniku kompromisu podejmą decyzję, która nie będzie korzystna ani dla pracodawców, ani dla pracowników, a w efekcie również niekorzystna dla gospodarki). W drugim przypadku decyzje będą korzystne tylko dla pracowników, lub tylko dla pracodawców, co w efekcie nie będzie również dobre dla rozwoju gospodarki. Może zaistnieć także trzeci wariant. Tutaj przychodzi na myśl przykład historyczny: faszystowskie Włochy. Korporacje nie są autonomiczne, tworzone „od góry do dołu” ułatwiają jedynie realizację partykularnych interesów państwa, w bardzo znikomy, wręcz iluzoryczny sposób, włączając samych zainteresowanych do procesów decyzyjnych. Jak widać – proces decyzyjny jest już wypaczony i wcale nie „harmonizuje polityki gospodarczej z obopólną korzyścią pracodawców i pracowników”.

Kolejnym argumentem, jaki stosują zwolennicy korporacjonizmu jest tzw. „solidaryzm narodowy”. Mówią, że korporacyjnie zorganizowana gospodarka pozwoli wdrożyć owy solidaryzm. Czy aby na pewno? Posłużmy się przykładem płacy minimalnej. „Korporacja zawodu x doszła do wniosku, że pracownicy powinni „godziwie zarabiać”. Dlatego podwyższyli w zawodzie x płacę minimalną”. Rozważmy konsekwencje ekonomiczne takiej decyzji:

Przedsiębiorcy nie będą w stanie zatrudnić kolejnych pracowników, ponieważ nie będzie ich stać na wynagrodzenie w takiej wysokości. Być może posuną się również do zwolnień, bo ich obecne dochody nie pozwolą na obowiązkową podwyżkę dla obecnych pracowników. Przedsiębiorstwo nie wykorzysta w pełni swoich możliwości: nie wyprodukuje tyle towarów/usług ile by mogła, gdyby miała więcej pracowników przez co spadnie ogólny dobrobyt. Podsumowując: taka decyzja spowoduje wiele negatywnych konsekwencji dla rynku: zmniejszy się ilość miejsc pracy, wzrośnie bezrobocie, wyprodukuje się mniej towarów, spadnie ogólny dobrobyt.

Skoro ani decyzje nie będą podejmowane optymalnie, ani interwencjonizm korporacji w gospodarkę nie spowoduje zapewnienia „godziwych płac”, czy zmniejszenia „wyzysku” to może jakieś inne korzyści. Może konkurencja się zwiększy? Może jakość produktów będzie wyższa? Może monopoli będzie mniej? Trzy razy nie!

Argument o wzroście konkurencji jest chyba najbardziej absurdalnym, jaki można wysunąć oceniając skuteczność korporacjonizmu. Zacznijmy od tego, że średniowieczne cechy, do których odwołuje się ta idea gospodarcza miały na celu właśnie ograniczanie konkurencji. To one wydawały rozmaite, jakbyśmy to dzisiaj nazwali, licencje, koncesje, czy pozwolenia na pracę. Oddając w ręce korporacji możliwość decydowania o przyznawaniu koncesji czy licencji spowodujemy, że zostanie ich przyznane mniej – pracownikom będzie zależało, żeby mieli jak najmniej konkurentów do miejsc pracy, dlatego będą ograniczali ich liczbę, wydając mniej zezwoleń, licencji czy koncesji. To oznacza, że nie będą powstawały kolejne miejsca pracy, bo nie będzie kogo na nich zatrudnić, albo po prostu nie będzie się to opłacało – pracownik zażąda wysokiego wynagrodzenia za swoją pracę, a pracodawca nie będzie mógł odmówić, bo nie znajdzie tańszego „odpowiednika”.

Konkurencyjność jest tutaj punktem wyjścia do dwóch pozostałych pytań. Jeżeli mówimy o jakości – to teoretycznie jest to prawdą – pozwolenie na pracę w danym zawodzie czy otworzenie przedsiębiorstwa trudniącego się świadczeniem danej usługi czy sprzedażą towaru może spowodować wzrost jakości usługi/towaru. Jednakże, z powodu braku konkurencji – za jakością pójdzie również cena. Poza tym ludzie są zainteresowani różnymi usługami czy towarami. Korzystniejsze dla gospodarki jest, gdy funkcjonuje obok siebie wiele różnych podmiotów świadczących usługi różnej jakości. W przypadku wolnorynkowej gospodarki, pozbawionej szeroko rozwiniętych instrumentów interwencjonizmu jak płaca minimalna, koncesje czy licencje, popyt jest zaspokajany nie tylko u „warstw bogatych”, których stać na usługi/towary bardzo wysokiej jakości, ale również u biednych. Osoba nie mająca pieniędzy, kiedy grozi jej poważna choroba związana np. z zębami, czy jamą ustną pójdzie do dentysty-samouka i będzie ją stać na opłacenie usługi np. wyrwania zęba – jakość usługi nie będzie zbyt wysoka, bo dentysty-samouka nie stać na dobrze wyposażony lokal czy stosowanie najnowocześniejszych metod, ale chory skorzysta z jego usługi, ponieważ woli zaryzykować, aniżeli cierpieć z powodu rozwijającej się choroby.

I ostatnią kwestią dot. funkcjonowania korporacjonizmu jest rzekomy brak występowania monopoli w tym systemie. Jak wykazałem dwa akapity wyżej, mówiąc o konkurencyjności, monopolizacja danego sektora gospodarki w systemie korporacyjnym wzrasta – gdy korporacje decydują o płacy minimalnej, licencjach czy koncesjach, spada dostęp do zawodu i w efekcie tego również liczba miejsc pracy. W takiej sytuacji z rynku może wyłonić się monopolista, który nie tylko będzie jedynym sprzedawcą danego towaru, ale również będzie mógł narzucić cenę monopolową – jeżeli monopolista zarabia na sprzedaży dobra, z którego ludzie nie mogą zrezygnować, to konsument będzie zmuszony kupować towar po monopolowej cenie.

Mówiąc o monopolu wartym zauważenia jest fakt, że o występowaniu monopolu świadczy nie tylko argument liczbowy – tzn. jeden podmiot na rynku, ale przede wszystkim możliwość narzucenia ceny monopolowej. Wbrew temu, co niektórzy mówią, na wolnym rynku nie może wystąpić monopol(oczywiście dość teoretycznie, ponieważ nie ma państwa w 100% wolnorynkowego, pozbawionego różnych elementów regulacyjnych, mogących stworzyć sytuację z występowaniem monopolu). Często podawanym przykładem wolnorynkowego monopolu jest Standard Oil. Owszem – patrząc pod kątem liczby występuje tylko jeden sprzedawca, ale nie może on narzucić ceny monopolowej, ponieważ pojawiłaby się konkurencyjna podaż i monopol zostałby zachwiany.

Te przykłady mogą posłużyć również za krytykę interwencjonizmu państwowego. Poza samym błędnym założeniem „interesy i cele pracodawców i pracowników da się pogodzić”, duża część tego tekstu pokazuje negatywne efekty interwencji jakiegoś zewnętrznego czynnika w rynek – nie ma znaczenia czy jest to państwo czy korporacje.

Myślę, że powyższym artykułem udało mi się Was przekonać, że korporacjonizm nie jest żadnym złotym środkiem. Oczywiście jest to tylko krytyka korporacjonizmu pod kątem ekonomicznych korzyści. Z samej tej idei i od jej twórców płynie bardzo wiele pozytywnych założeń jak np. powrót do starożytnej zasady subsydiarności(pomocniczości). Sama ta idea tworzyła się również w innych okolicznościach historycznych – w czasach, kiedy panował tzw. „dziki kapitalizm”, ludzie byli zrezygnowani przykrymi doświadczeniami, związanymi z kapitalizmem czy socjalizmem. Z tego też powodu ocena etyczna kapitalizmu czy socjalizmu jest zgoła inna, bo z odmiennych powodów te systemy powstawały. Wydaje mi się, że musimy niestety powrócić do tego „krwiożerczego i wyzyskującego naród kapitalizmu”, bo lepszej alternatywy nie ma. Mimo wszystko, w tematyce społeczno-polityczno-religijnej polecam poczytać Chesterstona!