Samochody elektryczne dobrze sprawdzają się zarówno podczas codziennej, miejskiej eksploatacji, jak i w czasie… wypraw dookoła świata! Udowodnił to ostatnio Holender – Wiebe Wakker. Mężczyzna pokonał trasę między Amsterdamem a Sydney swoim Volkswagenem Golfem szóstej generacji, przerobionym na zasilanie energią elektryczną. W tym czasie nie tylko przejechał 95 tysięcy kilometrów, ale też zaoszczędził równowartość blisko 16 tysięcy złotych na paliwie!

Volkswagen Golf szóstej generacji w wersji kombi to dobre jakościowo i popularne auto. Z powodzeniem zabiera ono na pokład cztery dorosłe osoby, oferuje bagażnik o pojemności 505 litrów, a do tego świetnie się prowadzi. Zwykle jednak model wyposażany był w silniki diesla. Pewien Holender postanowił odmienić niemiecki samochód dla ludu i przerobił oryginalny napęd na elektryczny. Dumny z efektów swojej pracy postarał się o sponsorów i ruszył unowocześnionym e-Golfem na wyprawę po całym świecie.

Opis wyprawy brzmi imponująco. Holender przejechał przez 33 kraje, przebył 95 tysięcy kilometrów i był w podróży łącznie przez 734 dni. Trasa przejazdu zaczęła się w Amsterdamie, a zakończyła w Sydney. Pojawia się jednak pytanie, dlaczego przejechanie tego dystansu trwało prawie dwa lata. Główne powody były dwa. Po pierwsze, samochód został wyposażony w mało zaawansowaną baterię, która umożliwiała pokonanie na jednym ładowaniu zaledwie 230 kilometrów. Po drugie, w mniej rozwiniętych krajach pojawił się zasadniczy problem z dostępem do punktów szybkiego ładowania.

 

E-Golf: 12 ton CO2 mniej, 16 tysięcy złotych oszczędności

O skali wyczynu Holendra świadczą jednak nie tylko przebyte kilometry. Ogromnie istotne są też wskaźniki ekologiczne i ekonomiczne. Wiebe Wakker twierdzi, że na trasie między Holandią a Australią w Volkswagenie Golfie o napędzie konwencjonalnym spaliłby 6783 litry paliwa. To oznaczałoby wyemitowanie do atmosfery 12 ton dwutlenku węgla (i to też według danych fabrycznych, które zwykle są nadmiernie „optymistyczne”). Korzystając z napędu elektrycznego zużył natomiast 17 megawatów energii. Efekt? Zamiast zostawić ponad 17 tysięcy złotych na stacjach benzynowych, wydał zaledwie 1,2 tysiąca złotych na energię elektryczną, a do tego oczywiście poruszał się bezemisyjnie.

Wiebe Wakker nie jest jedynym człowiekiem, który wpadł na pomysł przejechania samochodem elektrycznym przez większą część globu. Podobny pomysł zrealizował również polski podróżnik Marek Kamiński. Podczas swojej wyprawy o nazwie „No Trace Expedition”  pokonał on dystans oszacowany na 30 tysięcy kilometrów trasą poprowadzoną między Polską a Japonią. Podróż trwała 144 dni. Jaki jednak miała cel? Ten zdradza sama nazwa. Kamiński chciał udowodnić, że podczas jazdy samochodem na drugi koniec świata nie trzeba pozostawiać za sobą żadnych fizycznych śladów, czy to w postaci śmieci, czy  wyemitowanych do atmosfery zanieczyszczeń.

 

Samochód elektryczny to nie tylko miasto. To też podróże!

Marek Kamiński udowodnił „przy okazji”, że powszechna obawa przed samochodami elektrycznymi i ich niewielką użytecznością podczas dalszych podróży jest przesadzony. Prowadzony przez podróżnika Nissan Leaf był w stanie pokonać na jednym ładowaniu średnio 302 kilometry. Niewiele większy dystans dzieli Warszawę i Gdańsk. To jednak nie koniec, bowiem sam Kamiński był w stanie przejechać każdego dnia – wraz z międzyładowaniem – nawet 780 kilometrów. To większa odległość niż ta, którą trzeba pokonać podczas podróżowania między Zakopanem a Gdańskiem!

Dwie udane długodystansowe podróże na pokładzie samochodów elektrycznych stanowią ważny argument w rękach zwolenników elektromobilności. Pokazują też, że przyszłość e-motoryzacji naprawdę ma sens. To informacja o tyle optymistyczna, że już wkrótce na rynku samochodów zasilanych energią elektryczną pojawi się produkt opracowany przez ElectroMobility Poland. Firma stworzona przez gigantów energetycznych wyznaczyła sobie prosty cel – chce zbudować serię trzech zeroemisyjnych modeli z segmentu kompaktowego. Taka konstrukcja gamy modelowej zapewnia polskiemu przedsiębiorstwu 50-procentowe pokrycie potrzeb rynku moto w Polsce. O tym, czy polski samochód elektryczny przypadnie kierowcom do gustu będziemy mogli przekonać się już w 2023 r., gdy z taśm produkcyjnych zjadą pierwsze egzemplarze.

 

 

 

Źródło: Artykuł partnerski