Stanisław Karliński, polski wojskowy, żołnierz podziemia niepodległościowego w czasie II wojny światowej, dowódca legendarnego oddziału „Burza”.

Już w 1943 roku otaczała Go legenda. Gdy jako łączniczka Kedywu jesienią 1943 jechałam z rozkazem do nowo utworzonego Oddziału Partyzanckiego „Burza”, byłam ogromnie ciekawa, jak wygląda ten słynny dowódca, o którym już tak wiele słyszałam. Ale moje zdziwienie było wielkie, gdy partyzanci wskazali mi swego komendanta. Pomyślałam, że chłopcy robią mi kawał. Wskazany mężczyzna był bardzo młody, szczupły i niewysoki. Nie mogłam uwierzyć, że ten młodzieniec w polskim mundurze to sławny „Burza”, który tak mocno daje się we znaki Niemcom. Jednak powoli dostrzegałam, że było coś wyjątkowego w Jego przenikliwych, niebieskich oczach i rzymskich rysach twarzy – tak Stanisława Karlińskiego wspomina Halina Kępińska – Bazylewicz, łączniczka Armii Krajowej.

Stanisław „Burza” Karliński. Urodził się 30 marca 1921 roku we wsi Dąbrowa. Ojciec Józef jako legionista brał udział w wojnie polsko – bolszewickiej i wielce prawdopodobne jest, że właśnie z domu młody Stanisław wyniósł zamiłowanie do wojska. Uczęszczał do Szkoły Podoficerów Piechoty dla Małoletnich w Śremie, gdzie przejawiał wyjątkowe zainteresowanie aktywnościami sportowymi. 

Wakacje 1939 roku przerwało nadejście telegramu ze szkoły, w którym wzywano Stanisława do natychmiastowego powrotu. Już w drodze widać było żołnierzy i cywilów budujących okopy, morale było wysokie, a nastawienie bojowe. Uczniów Szkoły Podoficerów Piechoty dla Małoletnich umundurowano i wysłano do Lwowa. 

1 września było jasne, że wojna stała się faktem. Zbombardowany został dworzec we Lwowie, 52 pułk piechoty ruszył w stronę frontu zachodniego, a Karliński rozpoczął realizację zadań pomocniczych takich jak werbowanie rezerwistów czy prowadzenie szkoleń. 

Kiedy dla wszystkich jasne stało się, że od Wschodu Polskę zaatakował drugi najeźdźca zapanowało ogólne przygnębienie i rezygnacja. Zupełnie inaczej reagowała ludność ukraińska, która komunistyczną propagandę przyjmowała bardzo chętnie.

Naczelny Wódz, Edward Śmigły – Rydz nakazał by unikać walk z Sowietami i możliwie najszybciej wycofać się do Rumunii i na Węgry. Karliński wspomina z odrazą, że podczas marszu zdarzały się tajemnicze „zniknięcia” żołnierzy czyli mówiąc wprost dezercje. 

W trzecim tygodniu września kolumna marszowa, w której był również „Burza” została zatrzymana przez sowieckie czołgi. Żołnierze ukryli się po obu stronach drogi i przypatrywali się Sowietom masakrującym konie i niszczącym tabor, z którym szli Polacy. Widząc, że czołgi zawracają w stronę wsi, Karliński z kolegą podjęli decyzję o uzbrojeniu i zamaskowaniu skrzyni z granatami do moździerza. Obaj oddalili się z przekonaniem, że ich pułapka będzie dla wroga zabójcza.

Nadzieje na przedostanie się do Rumunii okazały się płonne. Most na Dniestrze został wysadzony, a maszerującą grupę otoczyła bandycka Milicja Obywatelska złożona z Sowietów, Żydów i Ukraińców.

„Burza” z kolegami trafił do kolumny jenieckiej, a następnie został aresztowany i zamknięty w komórce, gdzie przesłuchiwano go na okoliczność wysadzenia jednego z czołgów okupanta. W nocy Karlińskiemu udało się wydostać z „aresztu” i ponownie dołączył do grupy jeńców. Rozpoczęła się długa i żmudna podróż piechotą, a następnie w bydlęcych wagonach.

Po dotarciu do majątku Kierniczki okazało się, że obietnice Sowietów o rychłym zwolnieniu jeńców były kłamstwem. Fatalne warunki powodowały kolejne zgony, po kilku dniach rozpoczął się spis i wyprowadzanie jeńców na wschód. Stanisław domyślając się, że kolumna ruszy w stronę mostu na Zbruczu podjął udaną próbę ucieczki. Po niebezpiecznym marszu 8 października 1939 roku dotarł do domu rodzinnego.

Za sprawą kolegi Henryka Króla niedługo później wstąpił do Służby Zwycięstwu Polski pod pseudonimem „Kruk” i miał organizować struktury tej organizacji na terenie gminy Ręczno. Już pod koniec października został komendantem lokalnej Służby Zwycięstwu Polski.

Kolejnym etapem walki Karlińskiego o wolną Polskę, było zaangażowanie w działalność w ZWZ – AK Obwodu Piotrków Trybunalski. W ramach akcji Kedywu brał udział m.in. w likwidacji konfidentów, zdobywaniu broni czy odbieraniu zrzutów lotniczych. W listopadzie 1943 roku dowodził oddziałem „Burza”, który stoczył z Niemcami kilkadziesiąt potyczek. Największa miała miejsce w październiku 1944 roku pod Stefanowem. Za tę akcję dowódca został odznaczony Orderem Virtuti Militari. To właśnie od nazwy oddziału, wziął się jego najbardziej znany pseudonim – „Burza”.

W nocy z 17 na 18 stycznia 1945 Sowieci zajęli Piotrków. Żołnierze niemieccy uciekali w popłochu, co sprawiało że przynajmniej początkowo społeczeństwo przyjmowało „wyzwolicieli” z entuzjazmem. Szybko jednak okazało się, że w Armii Czerwonej nadużywa się alkoholu, a jej żołnierze rabują, gwałcą i mordują. Ciężarówkami wywożono cenne przedmioty oraz żywność, grabiono zboże i trzodę. Sowieci stopniowo umacniali swoją władzę i czuli się coraz pewniej.

Sposobem na uniknięcie niewoli było wstąpienie do Ludowego Wojska Polskiego i dalsza walka z Niemcami. Stanisław Karliński przyznaje, że rozważał taką możliwość.

Pewnego dnia Piotr Szymanek pełniący funkcję przewodniczącego rady Powiatu poprzez łącznika wezwał „Burzę” do siebie. Podczas spotkania zobowiązany został do dalszego kontaktu, co zaowocowało kolejnymi spotkaniami. Podczas jednego z nich obecni byli Piotr Szymanek, wicestarosta, sekretarz wojewódzki PPS i członek PPR. Szymanek rozpoczął od pochwał pod adresem Karlińskiego za jego walkę z Niemcami. Zaproponowano mu pomoc, ale postawiono warunek. Miał zadeklarować, że walczył z inspiracji Szymanka, jednocześnie nie zgadzając się z rządem londyńskim. Takie postawienie sprawy zbulwersowało obecnego wicestarostę, Wacława Nalepę, który w ostrych słowach powiedział co myśli o zmuszaniu ideowych ludzi do zakłamania. Spotkanie zakończyło się bardzo szybko, a starosta został na krótko aresztowany.

Pod koniec lutego 1945, Burza” umówił się na kolejne spotkanie z Szymankiem. Podczas jego trwania uzyskał przeprosiny za ostatni incydent oraz zapewnienie, że jego opinia pozwala na ubieganie się o przyjęcie do wojska. Na ulicach coraz częściej zaczęły pojawiać się jednak plakaty szkalujące Armię Krajową.

„Bardzo mnie to zraziło. Zrozumiałem, że nie chcą porozumienia, lecz planują stworzyć atmosferę zagrożenia i wzajemnej nieufności. My im pomagaliśmy, a oni teraz na nas plują” – napisał w swoich wspomnieniach Karliński.

Swoim podkomendnym sprawę przedstawił jasno: sami muszą zdecydować o ewentualnym ujawnieniu się. Osobiście podjął taką decyzję, zachęcony faktem, że przewodniczącym Komisji Likwidacyjnej AK był major „Morus”, były szef Kedywu.

Do siedziby komisji przybył wraz z obstawą na początku marca. Widział kilkudziesięciu żołnierzy oczekujących na swoje zaświadczenia. Kiedy wszedł do sali, gdzie urzędowała komisja został otoczony przez Sowietów. Natychmiast wezwał swoją obstawę, na pomoc ruszyli również oczekujący żołnierze. Ostatecznie „Burza” zaświadczenia nie uzyskał, a kilkanaście dni później jeden z najbardziej zaufanych partyzantów Karlińskiego, „Zew” śmiertelnie postrzelił się podczas przepustki co wzbudziło jeszcze większe podejrzenia i wątpliwości u Karlińskiego.

Pewnego dnia spotkał on kilku byłych członków Armii Ludowej, którzy zaproponowali pomoc w poszukiwaniu pracy. Zaprowadzono go do znajomego sekretarza powiatowego PPR. Zanim zdążył wyjść z budynku, został zatrzymany przez NKWD i przewieziony do starostwa powiatowego, a następnie do wojskowej komendy miejskiej. Tam usiłowano zmusić go do podpisania oświadczenia, jakoby Armia Krajowa była „organizacją „antypolską i faszystowską pozostającą na usługach imperialistycznych kapitalistów, sterowaną z Londynu”. Sowieci chcieli również, by „Burza” został ich konfidentem i ujawnił komendę łódzkiego Okręgu AK. Karliński pragnąc zyskać na czasie zadeklarował gotowość do odnowienia kontaktów z dowództwem, a następnie do współpracy z Rosjanami. Opuścił komendę, a chwilę później znów zszedł do podziemia. Schronienia udzielano mu m.in. w okolicznych leśniczówkach.

Do Karlińskiego z czasem zaczęli dołączać zagrożeni aresztowaniami AK-owcy. Ich liczba rosła, „Burza” postanowił więc stworzyć Ruch Samoobrony Armii Krajowej i Narodu. Zmienił swój pseudonim na „Miecz”, jednak wewnątrz oddziału, grupa nadal była „Burzą”, podobnie jak sam dowódca. Komuniści bezskutecznie usiłowali wytropić „bandytę”. Kolejne zasadzki milicjantów i bezpieki nie przynosiły efektów, nie pomagało nawet zaangażowanie oddziałów KBW.

Sytuacja uległa zmianie dopiero wtedy, gdy do akcji wkroczyło NKWD. Paweł Browkin, dowódca 64 Dywizji NKWD wyznaczył dwustu dwudziestu pięciu żołnierzy, którzy mieli rozbić polskie oddziały. Rosjan podzielono na dwie grupy, które rozpoczęły marsz po obu stronach rzeki Pilicy. Grupę wsparły transportery opancerzone, samochody i motocykle.

8 lipca 1945 roku miała miejsce Bitwa pod Majkowicami. Trwała siedem godzin, „Burza” wykorzystał poniemieckie okopy i przyjął atak właśnie tam, w miejscu najdogodniejszym. Sowieci szli bez żadnej osłony, nawet granaty które rzucali w stronę Polaków ostatecznie staczały się kładąc trupem napastników. W pewnym momencie, nacierając przed kulami partyzantów zasłaniali się ciałami poległych kolegów.

Byli jak szarańcza. Szli całym polem, z zachodu na wschód, tyralierą jeden przy drugim. Kazałem chłopakom celnie strzelać i oszczędzać amunicję. Mój adiutant, podchorąży Jurek Gomuliński z Ręczna, rozdygotany powiedział: – No, Panie komendancie, tu chyba nasze polskie Termopile będą… Udzieliło mi się jego zdenerwowanie, po raz pierwszy tak się poczułem, lecz nie dałem tego po sobie poznać: – Jurek, nie wolno ci nawet tak myśleć! – krzyknąłem. – Żebyśmy tylko wytrzymali do zmroku… – tak w 2012 roku, sześćdziesiąt siedem lat po bitwie pod Majkowicami, wspominał ją dowódca – Stanisław Karliński, ps. „Burza”.

Pomimo gigantycznej dysproporcji, Polakom udało się wydostać z zasadzki zadając Sowietom poważne straty, choć w tym miejscu pojawiają się rozbieżności. Osoby, które miały kontakt z „Burzą” wynika, że jego zdaniem w walkach zginęło 16 partyzantów i 5 innych osób związanych z oddziałem oraz około 120 żołnierzy NKWD. Dla odmiany akta UB mówią o zabiciu 56 partyzantów. Strat własnych nie sprecyzowano.

Faktem pozostaje, że oddział Karlińskiego odparł atak zdecydowanie liczniejszego oddziału, dysponującego zdecydowanie lepszym wyposażeniem i uzbrojeniem.

Zwyciężył z dużo liczniejszym wrogiem, ale wobec zdrady był bezradny. Aresztowany w Wielkopolsce, skazany na dwukrotną karę śmierci, którą po amnestii zamieniono na 15 lat więzienia. Na wolność wyszedł w roku 1956, wtedy też rozpoczęły się kolejne szykany ze strony bezpieki.

Odznaczony m.in. Krzyżem Walecznych i orderem Virtuti Militari, do końca tropił i zwalczał agentów i kolaborantów w strukturach organizacji kombatanckich. Zmarł 12 kwietnia 2015 roku w Piotrkowie Trybunalskim.