Zanim zobaczymy co nowego w Social Network przypomnijmy jak to działało i jak działa do tej pory, gdyż niedługo stare, dobre „socjale” przepoczwarzą się w jeden wielki wszech-monitoring.

Z pewnością Facebook, ani żadna inna „społecznościówka” nie były tworzone tylko z myślą o masowym inwigilowaniu setek milionów użytkowników, jednak z całą pewnością, znalazły dla siebie rolę drugorzędną, którą wraz ze wzrostem popularności wykorzystały, stając się super machiną szpiegowską. Proces ten ciągle postępuje, a programiści i twórcy sieci społecznościowych prześcigają się w projektowaniu coraz to doskonalszych i głębiej wwiercających się w naszą sferę prywatną metodach monitoringu.

 

Nadzór – generacja 1.0

Facebook równie dobrze mógłby się już teraz nazywać „masowa inwigilacja”. Jeżeli na jakiejś witrynie istnieje przycisk „Lubię to”, Facebook wie kto daną witrynę odwiedził. Może uzyskać numer IP komputera, nawet jeżeli dana osoba nie ma konta na Facebooku. Wystarczy, że odwiedzisz witryny z facebookowym przyciskiem „Lubię to”, a Facebook już wie, że to zrobiłeś lub zrobiłaś, nawet jeśli nie wie kim jesteś.  Ale nic w tym szokującego, ludzie są tego coraz bardziej świadomi, więc można wykluczyć, że odbywa się to poza ich wiedzą i pośrednią choćby zgodą.

Facebook dysponował bardzo szerokim polem do popisu w szpiegowaniu ludzi, którzy lubią pouzewnętrzniać się ze swoim życiem prywatnym. Na portalu można zamieścić nie tylko zdjęcia, informacje o hobby czy ukończonych szkołach, ale także o miejscu pracy, współpracownikach, preferencjach seksualnych, czy wręcz w osobnej rubryczce zamieścić link do profilu osoby, z którą pozostaje się w związku. Istny raj nie tylko dla mentalnych ekshibicjonistów, ale również dla wszystkich tych, którzy chcą wykorzystać cudze dane osobowe do różnych celów. Wśród takich są rzecz jasna służby specjalne, skarbówka, oponenci polityczni, czy po prostu tacy, którym nadepnęło się na odcisk, szukający odwetu.

Podobną rolę, chociaż nie do tego stopnia, pełnią według niego inni giganci internetu tacy jak Yahoo czy Google, jednak odżegnuje się on od skrajnie spiskowych teorii, jakoby Facebook miał być w całości inicjatywą służb. Jak do tej pory organy ścigania miały niemal nieograniczony dostęp do Twoich danych, ale tylko na „Twoje własne życzenie”, gdy w coś kliknąłeś albo też, gdy przez swoją głupotę dałeś „Wielkiemu Bratu” zbyt wiele informacji na swój temat. Dostęp był zagwarantowany właśnie procedurami prawnymi, dającymi wgląd do danych osobowych zgromadzonych w bazie tego portalu społecznościowego.

Nadzór – generacja 2.0

Jak można przypuszczać trochę się nazbierało przez ostatnie lata i facebook dysponuje gigantyczną bazą zdjęć, wiele z nich jest odpowiednio otagowanych, wiadomo więc kogo przedstawiają. Mark Zuckerberg zaczął wdrażać pomysł, dzięki któremu tagowanie stanie się niepotrzebne. Czy mamy się czego bać? Facebook ogłosił właśnie, że pracuje nad wewnętrzną aplikacją o nazwie DeepFace. Służy do jednego: określania, czy na wybranych dwóch zdjęciach jest ta sama osoba. Dokładność procesu jest gigantyczna, wynosi 97,25%.

Co to oznacza? Wystarczy, że ktoś opublikuje na Facebooku zdjęcie, na którym będziesz i je otaguje, czyli podpisze, że ty to ty. Nawet jeśli nie masz swojego konta w serwisie, nawet jeśli inne zdjęcia nie będą otagowane, serwis będzie wiedział, na których zdjęciach się pojawiasz. Facebook chwali się, że ludzie są w rozpoznawaniu twarzy tylko odrobinę lepsi od jego systemu – podobne porównanie przeprowadza prawidłowo 97,53% badanych osób. Już w tej chwili oprogramowanie Facebooka jest na tyle zaawansowane, że sugeruje użytkownikom podpisanie zdjęć odpowiednim nazwiskiem. Wkrótce jednak wszystko może odbywać się automatycznie. DeepFace umie się bowiem samodzielnie uczyć.

Czy to przesada? Ależ nie. To nie inwigilacja! To dla Twojego bezpieczeństwa lub komfortu. Zupełnie jak chip w mózgu i transakcje bezgotówkowe.

Oczywiście, że to dla komfortu, bo niby po co portalowi tak precyzyjne rozpoznawanie twarzy? Bo tagowanie samo w sobie może być celem? Ty masz konto na Facebooku, twoi znajomi mają. Pojawiasz się na ich przyjęciu, to oni publikują zdjęcia. Facebook zna twoją twarz z twojego profilu, ze zdjęć, które tam umieszczasz, sam więc opisuje zdjęcia innych osób. Rozbudowuje swoją bazę w niezwykle wydajny sposób. Lepsza baza otagowanych zdjęć przełoży się na lepszą personalizację reklam. Masz problem z trądzikiem? Facebook podsunie ci reklamę kremu albo innego preparatu. Pomoże określić relacje między użytkownikami portalu – dzisiaj służy do tego analiza aktywności (do kogo piszesz, kto komentuje twoje zdjęcia). Niedługo więc Facebook będzie znał twoje relacje również na podstawie zdjęć. (Nawet jeśli nie skomentujesz np. „tak, byłem tam, było fajnie” Facebook będzie wiedział, że „tam” byłeś).

Nie, nie, nie. Wcale nie chodzi o nadzór, choć i inne zastosowania nietrudno sobie wyobrazić. Możliwość identyfikacji określonych osób w tłumie przechodniów okaże się bezcenna. Miniesz jakąś kamerę i dostaniesz bon rabatowy z restauracji za rogiem, zaległy mandat albo kulkę w łeb od agenta bezpieczeństwa, gdy znów się przeciwstawisz władzy lub nazwiesz Tuska je**nym złodziejem i kłamcą.

 

Odpuśćmy na koniec sieci społecznościowe i zobaczmy jak wygląda współpraca służb FBI z gigantami, które przecież mają miliony klientów na całym Świecie.

Informację przytoczył mi niedawno kongresman USA Ron Paul. The Daily Dot, które jako pierwsze  poinformowało o wycieku faktur, które Microsoft wystawiał FBI za przekazane dane na temat swoich zarejestrowanych klientów, będzie dalej badać sprawę.

Tajne faktury od firmy Microsoft dla FBI uzyskano dzięki hackerom z Syryjskiej Armii Elektronicznej. Zajmują się oni infiltracją sieci, mediów społecznych i kont zachodnich firm, a później wysyłają te dokumenty do analizy. E-maile i faktury pomiędzy jednostkami FBI i zespołem Microsoftu wykazują kwoty pomiędzy 50 dolarów, a 200 dolarów za dostęp do pojedynczej informacji na temat klienta, zaś sumy miesięczne oscylują w granicach kilkuset tysięcy USD – najnowsza faktura z listopada 2013 opiewa na 281.000 dolarów. Specjalista cytowany przez The Daily Dot potwierdził autentyczność dokumentów, ale ani Microsoft, ani FBI, nie uczyniły nic, by potwierdzić lub zaprzeczyć autentyczność tych informacji. „Jeśli chodzi o wnioski do organów ścigania, nie ma w tej inwigilacji nic niezwykłego” – powiedział rzecznik Microsoftu .

Microsoft najwyraźniej przetwarza setki lub tysiące takich wniosków miesięcznie w procesie, który wydaje się być po prostu kolejnym standardem nadzorowania. Oczywiście znajduje to swój wydźwięk w sprzeciwie opinii publicznej w USA, wobec masowych działań National Security Agency i jej programów nadzoru, zbierających dane użytkowników sieci.

W środę podczas konferencji, główny doradca prawny NSA ujawnił, że techniki takich gigantów jak Microsoft, są w pełni świadome i zgodne z założeniami programu PRISM. Microsoft z kolei nie ma skrupułów, by przy pomocy ogromnej ilości nagromadzonych danych osobistych klienta wypracować sobie dodatkowy zysk.

Tomasz Warawko – www.obiektywne.pl na podstawie: dailycaller.com / technologie.gazeta.pl