Foto: Flickr.com

Podczas odbywającego się w Warszawie niedawnego Kongresu Federacji Rynku Nieruchomości wystąpiła czołowa prounijna propagandzistka Danuta Huebner. Oceniła, że Polska potrzebuje dialogu w sprawie wejścia do strefy euro.

„W Polsce problem polega na tym, że nie ma nawet debaty na ten temat. Jest strasznie dużo różnych mitów na temat euro i kryzysu, który nie był kryzysem euro. (…) A to wszystko, co się dzieje dziś w Unii, te wszystkie reformy tak naprawdę dotyczą strefy euro. I czy chcemy, czy nie chcemy, przyszłość integracji europejskiej, to jest przyszłość obszaru wspólnej waluty” – stwierdziła była komisarz Unii Europejskiej. Pomijając całą wymowę agitacyjną powyższego fragmentu, zwraca uwagę pewna nieścisłość – skoro „czy chcemy, czy nie chcemy” i tak do strefy euro dołączymy, to po co w takim razie wśród euroentuzjastów tak silna potrzeba propagowania podobnych idei? Może jednak kwestia wspólnej waluty wcale nie jest imperatywem, kiedy trzeba ją reklamować i wmawiać, że jest nam potrzebna niczym czyniący cuda krem na zmarszczki?

„Ekonomicznie euro daje ogromne korzyści, związane z tym, że jest cały parasol ochronny Europejskiego Banku Centralnego. To są specjalne środki na poprawienie płynności w sytuacji kryzysu. To jest także gwarancja stabilności dla inwestorów przez nadzór Banku Centralnego nad bankami” – wymieniała europosłanka Platformy Obywatelskiej.

„Jesteśmy dumni z tego, jak przeszliśmy przez kryzys, ale nie dajmy się usypiać, bo nasz sektor bankowy jest mały i płytki, oparty na krótkoterminowych oszczędnościach i gdyby ktoś chciał nas zdestabilizować, to wcale nie jest to takie trudne. A nie mamy dostępu do tych wszystkich mechanizmów (ochronnych), które strefa euro rozbudowała”. To jak to w końcu jest? Przeszliśmy przez kryzys czy może jednak nie? Ze słów Huebner wnioskować można, że jedno i drugie. Nie od dziś PO nazywa Polskę nietkniętą przez kryzys zieloną wyspą. Nie przeszkadza jej to jednak sugerować, że nasza gospodarka jest tak naprawdę w fatalnym stanie, a wybawieniem może być dla nas jedynie europejska integracja. To kolejna sprzeczność – ktoś kto chce naprawić gospodarkę, nie pcha kraju w niekorzystny układ eurolandu.

Na koniec najlepsze: „Nie ma żadnego mechanizmu w systemie wspólnej waluty, który by prowadził do wzrostu cen. Przeciwnie, euro jest czynnikiem, który ciągnie ceny w dół. Emerytom też trzeba powiedzieć, że ich emerytury będą wymienione po takim samym kursie jak ceny, więc ich wartość nabywcza nie drgnie. A tego ludzie nie wiedzą”. Życzyłbym sobie i Polsce, by prawdziwość słów Huebner nigdy nie została zweryfikowana, bo jedynym ich weryfikatorem musiałoby być wprowadzenie w naszym kraju euro. Jednak jestem ciekaw, czy eurodeputowana Platformy ma świadomość swoich słów i czy wzięłaby na siebie odpowiedzialność w wypadku, gdyby ceny poszły nagle w górę. Oczywiście nie jestem naiwny – sugerując się jej przynależnością partyjną odpowiedź może być tylko jedna.

Wygląda na to, że mimo analiz ekonomicznych, ale także widocznych gołym okiem prawidłowości, lobbyści euro w Polsce nie złożą broni. Ostatnie wybory prezydenckie pokazują jednak, że głos pojedynczego, trzeźwo myślącego człowieka, patrioty, ma znaczenie. Ludzie widzą, że są oszukiwani i po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czują w sobie siłę, by wziąć sprawy w swoje ręce i świadomie decydować o losach kraju, w którym żyją. Właśnie ta siła stanowi zielone światełko w tunelu na wcale niezielonej wyspie.