Zamieszki na Ukrainie
fot. commons.wikimedia.org

Wskutek bez mała trzymiesięcznych protestów i narodowego buntu Ukraina pogrążyła się w wewnętrznym chaosie, z którego na dobrą sprawę nie wiadomo do końca co wyniknie. Czy mamy się czego obawiać?

Wszystko zaczęło się od z pozoru błahego powodu, mianowicie od niepodpisania przez prezydenta Wiktora Janukowycza umowy stowarzyszeniowej z UE podczas szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie pod koniec listopada zeszłego roku. Część społeczeństwa niezadowolona z tej decyzji wyszła na ulice by zaprotestować przeciw polityce ukraińskich władz. Co było potem, to wszyscy widzieliśmy. Prezydent Janukowycz wybrał wariant siłowy, co w ostatecznym rozrachunku kosztowało go utratę wpływów w polityce a nawet  bezprawnym zdymisjonowaniem go z urzędu prezydenta przez Radę Najwyższą Ukrainy, co zresztą bez kozery przyznał jeden z doradców prezydenta Bronisława Komorowskiego, że „na Ukrainie miała miejsce rewolucja i nie jest koniecznym odwoływanie się do procedur konstytucyjnych”. Ciekawe czy gdyby tak w Polsce miała miejsce podobna rewolucja, w wyniku której stanowisko straciłby jego pryncypał, to czy wciąż śpiewałby z tego samego klucza?

Każdy ciągnie w swoją stronę.

Musimy uświadomić sobie, jaki jest powód tej całej politycznej awantury? Niektórzy niezbyt zorientowani w temacie polscy publicyści lansują całkowicie błędną tezę o „wyzwoleniu Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów”. Również sami protestanci z Majdanu mówili wielokrotnie o walce o „niepodległość i suwerenność Ukrainy”. Obecnie Ukraina nie należy do niczyjej strefy wpływów. Jest krajem całkowicie niezależnym od wszelkich zewnętrznych podmiotów politycznych i gospodarczych. Rozchodzi się o to, że UE wraz z Rosją zaczęły się licytować, by przyciągnąć Ukrainę i zintegrować ją ze swoimi strukturami. Rosja chciała nie tylko wstąpienia Ukrainy do Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej – organizacji mającej być w założeniu wierną kopią UE na obszarze postradzieckim skupioną wokół Rosji, ale także od razu dopuścić ją do unii celnej wewnątrz tejże wspólnoty, do której już teraz należą Białoruś, Rosja i Kazachstan. Prawdopodobnie nikt się nie spodziewał takiej wolty prezydenta Janukowycza na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie. Widocznie Rosja w ostatniej chwili przelicytowała UE, więc ten wybrał ostatecznie ofertę rosyjską pomimo swoich wcześniejszych obietnic i wstępnego porozumienia z unijnymi oficjelami. Czy ci mogli taką zniewagę puścić płazem? Istnieje teoria, mówiąca o inspirowaniu anty-prezydenckich protestów z zewnątrz przez UE i USA, jednak w tym tekście nie odniosę się do niej.

Co Ukraińcy widzą w UE?

Można by w tym miejscu zadać podstawowe pytanie – dlaczego Ukraińcy tak pchają się do UE? I dlaczego w swoich dążeniach są tak zdesperowani, że aż musieli wyjść na ulice, tworzyć własne oddziały paramilitarne i zajmować budynki rządowe? Pewnie dlatego że ukraińska gospodarka jest obecnie w opłakanym stanie i właśnie w UE widzą szansę nie tylko wyjścia z zapaści gospodarczej, ale również rozwoju i swoistego „skoku cywilizacyjnego”. Ktoś zauważy, że wcale nie wszyscy obywatele ukraiński garną się do UE z takim zapałem jak protestanci z Majdanu w Kijowie. To prawda, ponieważ zamieszkany w dużej mierze przez etnicznych Rosjan wschód kraju jest najbogatszym regionem Ukrainy, a mieszkańcy wschodnich obwodów zarabiają najwięcej w skali całego kraju. Trudno im się dziwić zatem, że propaganda prounijna do nich nie przemawia. To nie jest kwestia bliskości narodowej, kulturowej czy cywilizacyjnej z Rosją, tylko kwestia ekonomiczna. Ukraińskim obywatelom ze wschodu kraju zwyczajnie w świecie bardziej się opłaca integracja z Rosją, z którą i tak już dzisiaj prowadzą intensywną wymianę handlową. Natomiast zachód kraju jest regionem najbiedniejszym na całej Ukrainie i dlatego Ukraińcy z zachodu tak garną się do UE, ponieważ widzą w niej szansę na poprawę swojego bytu.

Analogie z historii najnowszej.

Warto także przypomnieć, że identyczna rewolucja anty-prezydencka miała miejsce w 2010 roku w Kirgistanie, kiedy to opozycja i obywatele wyszli na ulice w proteście przeciw polityce prezydenta Kurmanbeka Bakijewa. Należy pamiętać, że ten sam człowiek został wyniesiony do władzy przez inną „tulipanową rewolucję” w roku 2005 w wyniku której obalono dotychczasowego prezydenta Askara Akajewa. Kurmanbek Bakijew niestety rozczarował wyborców oraz „tulipanowych rewolucjonistów”, nie przywrócił stabilności i pełni demokracji w kraju, nie ukrócił korupcji i z czasem stał się takim samym autorytarnym wodzem jak jego poprzednik. Opozycja oskarżała go o nepotyzm, korupcję i tłumienie niezależnych mediów. W 2009 uzyskał reelekcję w wyborach uznanych potem przez UE za sfałszowane. W 2010 mianował własnego syna – Maksima, szefem rządowej Agencji Rozwoju, Inwestycji i Innowacji, która kontroluje środki finansowe napływające z zagranicy. Jego brat – Żanysz Bakijew, sprawował kontrolę nad policją, wojskiem i służbami specjalnymi. Miał także obsadzić najważniejsze stanowiska w państwie swoimi krewnymi lub wiernymi mu ludźmi. Ostatecznie protestujący przeprowadzili szturm na siedzibę prezydenta, który musiał się ewakuować do Kazachstanu i dopiero stamtąd przysłał na piśmie swoją dymisję z urzędu prezydenta. Schronił się na Białorusi, gdzie azylu udzielił mu białoruski prezydent Aleksandr Łukaszenko. Ostatecznie rewolucja w Kirgistanie i późniejsze zamieszki etniczne kirgisko-uzbeckie w południowej części kraju pochłonęły ok. 2000 ofiar śmiertelnych. Pod tym względem rewolucja ukraińska i tak była o wiele bardziej „humanitarna”, jeśli w ogóle można użyć takiego określenia. Jeszcze w czasie zamieszek w Kirgistanie panował okres dwuwładzy – rządowej oraz opozycyjnej. Dokładnie tak samo jak teraz na Ukrainie. W Kirgistanie podobnie jak teraz na Ukrainie protestujący opozycjoniści urządzili sobie polowanie na prezydenta, próbując go wytropić i żądając jego głowy. Również wtedy podczas kirgiskiej rewolucji istniało realne prawdopodobieństwo wybuchu wojny domowej i podziału kraju na północ ( zamieszkaną przez etnicznych Kirgizów ) oraz południe ( zamieszkane przez etnicznych Uzbeków ). Dokładnie takim samym scenariuszem media straszą nas w przypadku Ukrainy bez przerwy mówiąc o „ukraińskich zachodzie” i „rosyjskim wschodzie”.
W związku z tym że rewolucja ukraińska miała niemal taki sam przebieg co rewolucja kirgiska 4 lata wcześniej, to możemy zakładać, że i jej sutki będą takie same.

Prognozy przyszłości Ukrainy.

Ukraińscy rewolucjoniści, jak na rewolucjonistów w końcu przystało, w ogóle nie zawracają sobie głowy konstytucyjnymi procedurami. Dlatego też później wszystkie ich decyzje mogłyby zostać zakwestionowane przez gorliwych legalistów. Należy spodziewać się nowych wyborów prezydenckich, powołania nowego rządu i stopniowej stabilizacji kraju. W związku z tym że dotychczasowy prezydent Wiktor Janukowycz wciąż nie opuścił kraju, nie można całkowicie wykluczyć, że podzieli ostatecznie los Nicolae Ceaușescu czy Benito Mussoliniego. Natomiast należy całkowicie wykluczyć możliwość zewnętrznej interwencji zbrojnej i inkorporacji jej terytoriów przez państwa ościenne. Musimy pamiętać, że zgodnie z Memorandum Budapesztańskim z 1994 Ukraina przekazała Rosji cały swój arsenał nuklearny w zamian za co 3 mocarstwa nuklearne – USA, Rosja i Wielka Brytania stały się gwarantem nienaruszalności granic Ukrainy. W Polsce rodzą się także obawy o integralność terytorialną naszego państwa, bowiem niektórzy ukraińscy nacjonaliści wysuwają wobec naszego kraju roszczenia terytorialne i domagają się przyłączenia do Ukrainy Przemyśla, kilku przygranicznych powiatów oraz Podlasia, które uważają za „etniczne ziemie ukraińskie”. Myślę, że mimo tego możemy spać spokojnie, ponieważ są to głosy marginalne, a sami ukraińscy politycy są dalecy od tego typu nacjonalistycznych sloganów i z pewnością zdają sobie sprawę, że w przypadku wojny agresywnej z którymś z ościennych państw, mocarstwa nuklearne zwyczajnie w świecie wyrzucą porozumienie budapesztańskie do kosza i przestaną być gwarantem nienaruszalności ukraińskich granic. Zresztą sami Ukraińcy mogli by obawiać się haseł naszego Ruchu Narodowego, który także coś przebąkiwał o „odzyskaniu Kresów”, czyli mówiąc po ludzku o roszczeniach terytorialnych wobec Ukrainy, ale przecież nikt z nas nie ma złudzeń, że są tylko slogany i nie należy ich traktować poważnie. Analogicznie potraktujmy zatem okrzyki ukraińskich nacjonalistów. Natomiast po ( nielegalnym ) zdymisjonowaniu prezydenta Janukowycza należy oczekiwać normalizacji życia politycznego na Ukrainie, chyba że teraz zbuntowały by się przeciw rządowi w Kijowie tereny zamieszkane przez etnicznych Rosjan, przede wszystkim Krym. Wówczas trudno byłoby wykluczyć wariant wojny domowej, jednak na pewno w taki konflikt nie interweniowałoby żadne państwo sąsiedzkie. Przypominałoby to wówczas sytuację z Bośni z lat 1992-1995, kiedy wojna toczyła się wyłącznie pomiędzy grupami etnicznymi zamieszkującymi Bośnię, bez interwencji sąsiedniej Serbii czy Chorwacji. Jednak również i ten wariant wydaje się co najmniej mało prawdopodobny, by nie powiedzieć wręcz że nieprawdopodobny. Powinniśmy zatem spokojnie i cierpliwie oczekiwać normalizacji politycznej oraz gospodarczej sytuacji na Ukrainie, nie tracąc przy tym snu.