Podczas czwartkowego XXV Forum Ekonomicznego w Krynicy-Zdroju nie zabrakło debaty na najbardziej palący ostatnio temat – zalewającej Europę fali uchodźców. Głos zabrała premier Ewa Kopacz, która niejako umyła w tej sprawie ręce, a jednocześnie siała unijną propagandę.
„To jest problem, który nie dotyczy tylko i wyłącznie rządu, to nie jest problem, który Europa rozwiąże w ciągu najbliższym tygodni, czy miesięcy; naiwny jest ten, który twierdzi, że jest to problem tylko tych, którzy dzisiaj podejmują decyzję o ilości przyjętych imigrantów do swojego kraju” – stwierdziła Kopacz. W takim razie wypadałoby zapytać – czyj jest to problem? Czyżby przeciętnego obywatela, który ciężko pracuje na swoje utrzymanie? Który albo dostaje głodową pensję na niepewnej umowie, albo sam emigruje za lepszym życiem?
„Dzisiaj powtarzam moim kolegom, którzy mówią ‘to nie jest nasza sprawa’, mówię im: ‘to jest właśnie test na przyzwoitość’” – dodała premier. Tego już za wiele. Były prośby, były groźby, pora więc na odwołanie się do ludzkiej przyzwoitości. Trudno orzec, czy bardziej to śmieszne, czy tragiczne. Nasi włodarze na usługach Unii Europejskiej nie wiedzą już w jaki sposób przeforsowywać kolejne szkodliwe pomysły Brukseli i stają się w tym żałośni. Przyzwoitość? Pani Premier – trochę przyzwoitości…
„Możemy wybrać dwie drogi, możemy powiedzieć ‘nam nic do tego, niech sobie Europa z tym radzi’, tylko pytam, co powiemy naszym obywatelom wtedy, kiedy zmieni się sytuacja za naszą wschodnią granicą i to my będziemy potrzebowali pomocy, bo uchodźców, którzy będą przybywać zza naszej wschodniej granicy będą setki tysięcy. Co wtedy?” – perorowała Kopacz. Powiem Pani, co wtedy: żaden uchodźca przy zdrowych zmysłach nie zatrzyma się w Polsce. Celem są kraje bogate i rozwinięte. Zatrzymujemy uchodźców na siłę i pod przymusem staramy się im pomóc, choć oni wcale tego od nas nie oczekują, czego przykładem jest chociażby opisywana przez „Parezję” ucieczka syryjskiej rodziny z polskiej parafii do Niemiec. Podobnie jest z kwestią ukraińską – nikt tam o nas nie pyta, a my sami pchamy się w konflikt.
„Korzystaliśmy, i to bardzo mocno, z solidarności naszych kolegów, partnerów z Europy, wtedy, kiedy mieliśmy swoich uchodźców, dzisiaj nie możemy o tym zapomnieć, nie możemy być nieczuli na to nieszczęście, które każdego dnia pokazują media” – przekonywała szefowa rządu. Pominę milczeniem bałamutny i ograny argument z wzajemną solidarnością, ale jeśli chodzi o wzmiankę dotyczącą mediów – to fakt, reżimówki prześcigają się w bombardowaniu nas materiałami agitującymi pomoc uchodźcom i niemal przelicytowują się w podawaniu liczb osób, które Polska byłaby w stanie przyjąć. Rzewne relacje reporterskie pełne nawet nie sugestii, ale bezpośrednich nawoływań do zezwolenia na zalanie naszego kraju obcą kulturą, którą trzeba wykarmić i przyodziać, są na porządku dziennym. Skąd urwali się ci wszyscy ludzie?
Problem uchodźców tudzież imigrantów nie daje się zamieść pod dywan, a wręcz przeciwnie – rośnie w siłę i stopniowo wymyka się spod kontroli. Niezliczone już grupy nieznanych bliżej przybyszy z Bliskiego Wschodu w Europie czują się jak u siebie w domu i, co pokazały już liczne przypadki, nie mają zamiaru podporządkowywać się panującym w niej zasadom. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta, a rządzący nami idioci prędzej czy później zapłacą za swoją krótkowzroczność wysoką cenę.