Młodość, czysta radość z gry, ale przede wszystkim ogromna wola walki. No właśnie… Te określenia najlepiej charakteryzują gdańskie lwy, ale w tym również zawodnika Trefla Gdańsk, którym jest Marcin Janusz. Rozgrywający wybrany jednym z objawień ubiegłego sezonu w obszernym wywiadzie opowiedział o początkach swojej przygody z siatkówką oraz czy siatkarze, tak jak dziewczyny też lubią brąz.

Patrycja Smolarczyk: Zacznijmy od takiego prostego pytania na rozgrzewkę. Jak przebiegła Ci kwarantanna? Ciężko jest profesjonalnemu sportowcowi być odizolowanym od uprawiania sportu przez prawie 2 miesiące?

Marcin Janusz: Na pewno jest ciężej, bo jesteśmy przyzwyczajeni do dużych obciążeń. Taka nagła rozłąka spowodowała, że ciężko było się przyzwyczaić. Starałem się siedzieć w domu, jak najmniej wychodzić i dbać o formę. Szczerze powiedziawszy po tych kilku tygodniach się przyzwyczaiłem, a myślałem, że będzie gorzej. Nie jest tak źle.

P.S: Czyli rozumiem, że zaległości filmowe i serialowe nadrobione w 100%?

M.J: Oj tak. Tak, wszystko było nadrobione. Trzeba było sobie jakoś czas zająć, a wtedy była dobra okazja żeby to zrobić.

P.S: Sądząc po publikowanych postach na Instagramie i tego, co powiedziałeś nuda ci nie doskwierała. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że Amerykański Elvis śpiewał, a nasz Polski Elvis oczarowuje swoich fanów świetną grą na pianinie. (śmiech)

M.J: (śmiech) Zgodzę się, że nie nudziłem się jakoś bardzo. Byłem sobie w stanie w miarę fajnie ten czas zapełnić, zważając na te możliwości jakie miałem tutaj w domu.

P.S: Ale zacznijmy może od początku… Jaki byłeś jako dziecko? Co ostatecznie zdecydowało o tym, że postanowiłeś obrać ścieżkę profesjonalnego sportowca?

Marcin Janusz: Dzieckiem byłem bardzo cichym i wycofanym, a dogadać się ze mną było naprawdę ciężko. (śmiech) Dzięki sportowi rozwinąłem się również w kwestii kontaktów międzyludzkich. Jeśli chodzi o sport to zaczynałem grać w siatkówkę, kiedy miałem tak naprawdę 10 lat. Zapisałem się na SKS do szkoły, ale nie myślałem od razu, że będzie to moje zajęcie na większość życia. Jak większość moich kolegów chciałem znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby mi się nie nudziło, chciałem poznać też nowe osoby. Mój tata grał amatorsko w siatkówkę. Od dziecka jeździłem z nim na turnieje, więc czekałem w sumie na ten moment, kiedy będę mógł się zapisać i spróbować swoich sił. Na pewno na tym etapie dziecięcym nie myślałem o tym, że zostanę profesjonalnym sportowcem, to urodziło się jakoś w trakcie.

[reklama_pozioma]

P.S: „Ćwiczyłem nawet po zajęciach. Przychodziłem do domu i zaczynałem odbijać piłką o ścianę. To był taki mój rytuał”. Poznajesz czyje to słowa?

M.J: Tak, poznaję. Teraz ciężko przypomnieć mi sobie, dlaczego, ale widocznie coś mi nie wychodziło, a ja bardzo się denerwowałem, jak mi coś nie szło. Jak już za coś się zabierałem to chciałem to robić dobrze. Nawet trener kilka razy zasugerował mi, że zostawanie po treningach i zrobienie czegoś dodatkowo może mi pomóc. Spróbowałem i rzeczywiście przynosiło to dobre efekty. Naprawdę dużo odbijałem po treningach. Potrafiłem siedzieć nawet godzinę z słuchawkami na uszach i piłką. Pomogło mi to w dużym stopniu i bardzo ciesze się z tego.

P.S: No właśnie, trochę już rozmawiamy, a ja nie zapytałam jeszcze o Twoje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa dotyczące siatkówki?

Marcin Janusz: Tak, myślę, że większość dzieciaków najpierw próbuje z piłką nożną, później ewentualnie pojawiają się jakieś inne sporty. Natomiast ja od dziecka byłem zarażony siatkówką. Tata dużo grał, dużo jeździł na turnieje, a przy okazji zabierał mnie ze sobą. Dużo także oglądał siatkówki w domu, a ja razem z nim, więc już od dziecka żyłem z tą siatkówką. Nie mogłem się doczekać, aż sam zagram. Ja tę drogę miałem od początku utartą, ale tata na pewno nie naciskał na mnie, żebym to robił. Po prostu zaraził mnie naturalnie miłością do siatkówki.

P.S: Powspominaliśmy trochę, ale wróćmy jednak do teraźniejszości. Sezon 2019/2020 był niezaprzeczalnie Twoim najlepszym w całej dotychczasowej karierze. Który mecz z tego sezonu za przykładowe 10 lat będziesz wspominał najbardziej?

M.J: Myślę, że taki najlepszy mecz nie tylko mój, ale i całego zespołu był meczem w Jastrzębiu, gdzie graliśmy o wejście do finałowej czwórki Pucharu Polski. Mimo dobrego sezonu mieliśmy taki okres, że brakowało nam zwycięstw z tymi najlepszymi zespołami. Tam natomiast udało nam się pojechać i wygrać. Trudny teren i ta klasowa drużyna, jaką jest niezaprzeczalnie Jastrzębski Węgiel, spowodowały, że był to ogólnie najlepszy mecz całej drużyny, ale i najbardziej prestiżowy. Było to także spotkanie, które dużo ważyło, a my zgraliśmy je zespołowo, więc mój wybór padnie na ten mecz.

P.S: Zakończone 1.5 miesiąca temu rozgrywki ligowe miały swoich wygranych, ale i przegranych. Trefl Gdańsk pomimo zajęcia 5 lokaty w tabeli wydaje się jednym z wielkich wygranych tego sezonu. W drużynie oczarowań PlusLigi znalazło się aż trzech gdańskich lwów, w tym również ty, ale i sam trener Michał Winiarski. W czym tkwił i tkwi sekret drużyny z Gdańska? Młodość, charyzma, wola walki, a może zgranie zespołu?

Marcin Janusz: Czynników było multum i takiego jednego nie sposób wymienić. Myślę, że to, co było widać na meczach to to, że byliśmy niezwykle walecznym zespołem. Cieszyliśmy się przede wszystkim grą, naprawdę lubiliśmy ze sobą przebywać na boisku i dobrze dogadywaliśmy się w szatni. To było widać w grze, ale mieliśmy również ogromne wsparcie ze strony kibiców. Mało kto spodziewał się, że tak będziemy grali na początku, my potrafiliśmy to utrzymać, a nawet jak analizowałem sobie mecze z początku sezonu, z tymi które graliśmy pod koniec, to zrobiliśmy dość duży krok do przodu. To było właśnie naszą główną siłą, taka stabilność przez cały sezon, bo takich bardzo słabych meczów to zagraliśmy na dobrą sprawę niewiele.

[reklama_pozioma]

P.S: A jak zapatrujesz się osobiście na tytuł objawienia sezonu na pozycji rozgrywającego, biorąc pod uwagę, że miałeś poważnych konkurentów, jak chociażby: Lukas Kampa w Jastrzębskim Węglu, Benjamin Toniutti w ZAKSA Kędzierzyn – Koźle czy Grzegorz Łomacz, z którym grałeś w PGE Skrze Bełchatów?

M.J: Na pewno bardzo się cieszę, ale też ocenianie rozgrywających można zamknąć w zgrabnym podsumowaniu, mówiącym: „jak wielu ludzi tyle opinii”. Staram się jakoś bardzo do takich wyróżnień staram się nie przywiązywać. Trzeba brać to z dystansem, bo jak jeszcze atakujących, środkowych czy przyjmujących można oceniać według statystyk, tak z rozgrywającym jest zupełnie inaczej. Liczy się gra drużyny, jakość przyjęcia oraz wiele innych elementów. Te elementy składają się na to, jak ocenia się pozycję rozgrywającego. Osobiście bardzo się cieszę i dziękuję za to wyróżnienie. Będę starał się cały czas rozwijać.

P.S: Wszyscy mówią, że dziewczyny lubią brąz. No właśnie…. A czy siatkarze od samego początku polubili się z brązem Ligi Narodów 2019? (śmiech)

M.J: Myślę, że nawet nie spodziewaliśmy się, że uda nam się wyjść z grupy, a co dopiero zagrać w półfinale Ligi Narodów. Tak naprawdę to mieliśmy lekkie obawy czy w ogóle wygramy seta na tym turnieju. Do dziś zastanawiam się, co tak naprawdę stało się w Chicago, bo pojechaliśmy w dość mocno eksperymentalnym składzie. A mimo wszystko wypaliło. Myślę też, że pokazuje to, jak silna jest nasza liga, która przygotuje zawodników do grania już na tym najwyższym poziomie. I nawet dla tych chłopaków, którzy nie mieli okazji wcześniej grać na tym najwyższym międzynarodowym poziomie. Z tego się przede wszystkim cieszymy, ale jak się to stało, jak my to zdobyliśmy to nie odpowiem, bo sam nie wiem. (śmiech).

P.S: Powtórzę swoje pytanie… Czyli nie tylko dziewczyny, jak się okazuje lubią brąz? (śmiech)

Marcin Janusz: Oczywiście, że tak, nie tylko dziewczyny lubią brąz, siatkarze też. (śmiech)

Rozmawiała: Patrycja Smolarczyk, redaktor Parezja.pl

Sprawdź koniecznie: