Serial emitowany w latach 1977-1984 zyskał ogromny rozgłos. Nietypowy przekaz oraz intrygujące historie spowodowały, że był to jeden z najpopularniejszych seriali tamtych lat. Po 14 latach zdecydowano kontynuować pomysł i tak w latach 1998-1999 emitowana była nowa wersja serialu „Wyspa Fantazji”. W tym roku echem obiła się wieść o najnowszym filmie Jeff’a Wadlow’a, który w jednym filmie miał przedstawić losy pięciu osób, które trafiły na tajemniczą wyspę by spełnić swoje marzenia. Wadlow nie tylko podołał oczekiwaniom, ale stworzył film zupełnie inny niż wszystkie dotychczasowe horrory. Michael Peña, odtwórca roli Pana Roarke’a uchylił rąbka tajemnicy i opowiedział jak wyglądało tworzenie filmu od kuchni.

PYT.:  Jakie wrażenie robił na tobie serial „Wyspa Fantazji”, gdy dorastałeś?

Michael Peña: Gdy serial emitowano w telewizji, byłem małym chłopcem. Pamiętam, że kiedy ja i mój brat słyszeliśmy motyw przewodni, od razu biegliśmy przed telewizor, bo chcieliśmy posłuchać, jak Tattoo – postać, którą grał Hervé Villechaize – krzykiem informuje swojego szefa o nadlatującym samolocie. Uwielbialiśmy to, a ten fragment nie pojawiał się co tydzień, więc tym bardziej był dla nas wyjątkowy.

PYT.:  Pan Roarke jest czarujący i złowrogi, ale jednocześnie kryje w sobie głęboki żal.  Jak bardzo się z nim pod tym względem identyfikujesz?

MP: Prawie w ogóle, bo niczego w życiu nie żałuję. Żartuję. (śmiech) Czasami do postaci, które gram, wnoszę bardzo dużą część samego siebie. A innym razem próbuję się w nie wczuć najlepiej, jak tylko potrafię, zachowując ich unikatowość. W przypadku tej roli wykreowałem właśnie taką unikatową postać. Przyjrzałem się Ricardowi Montalbánowi (oryginalnemu odtwórcy roli Pana Roarke’a) i zastanowiłem się, jak mogę się nim zainspirować, tak żeby oddać mu pewnego rodzaju hołd. Zacząłem od jego sposobu mówienia – Montalbán był aktorem teatralnym, więc nie bał się wylewności i ekspresyjności. Pomyślałem sobie, że też mogę wysławiać się w ten sposób, wzbogacając to przy okazji szekspirowską manierą.

[reklama_pozioma]

Chciałem wypaść w filmie jak najlepiej, czasami oznaczało to, że musiałem się nieco wycofać, przejść na dalszy plan, aby nie zwracać na siebie zbyt dużo uwagi. Podsuwałem wtedy pomysły innym postaciom, a trochę starałem się być obojętny.  Roarke spędził na wyspie bardzo dużo czasu, więc prawdopodobnie mierzył się już z wieloma różnymi problemami. Miał do czynienia z ludźmi, którzy zgadzają się na pewne rzeczy, ale nie są z nich zadowoleni i próbują z nim negocjować. Roarke jest wierny zasadom obowiązującym na wyspie. Zgadzaliśmy się z Jeffem (Wadlowem – reżyserem) co do tego i robiliśmy wszystko, abym mógł zagrać swoją rolę w ten konkretny sposób z korzyścią dla całej historii.

https://www.youtube.com/watch?v=wFxqWVtGQHY

PYT.:  Jak się czułeś, zajmując miejsce takiej legendy jak Ricardo Montalbán?

MP: Nie postrzegałem tego jako zajęcie jego miejsca, ale oczywiście byłem zaszczycony. Ricardo był gwiazdą znanego serialu – i to w czasach, kiedy Latynosi zazwyczaj nie mogli liczyć na angaż w takich produkcjach. Musiał więc być naprawdę dobry. Ludzie tacy jak on, Freddie Prinze czy Edward Olmos musieli być lepsi od innych, żeby dostać rolę. Ricardo przyczynił się więc znacznie do promowania wizerunku Latynosów i sprawił, że jest nam teraz łatwiej zdobyć pracę. W moim przypadku na początku nie było jednak tak łatwo. Mimo wszystko świadomość tego, że wielu latynoskich aktorów wytrwało i odniosło sukces, dodaje pewności siebie.

PYT.:  Czy dostałeś jakieś wskazówki dotyczące tego, w jaki sposób masz grać Pana Roarke’a?

MP: Szczerze mówiąc, na początku byłem bardziej sobą niż postacią. Wydawało mi się, że mój sposób mówienia różni się od tego, jak mówi Roarke. Pomyślałem sobie, że sposób zachowania tej postaci powinien mieć w sobie coś ponadczasowego i trochę staroświeckiego. 70 czy 80 lat temu ludzie mówili po angielsku dużo lepiej niż obecnie – mieli większy zasób słownictwa, poprawnie się wysławiali i uczyli się języka w szkołach. W dzisiejszych czasach jest inaczej. Nawet w słownikach można znaleźć wiele słów i wyrażeń potocznych. Stwierdziłem, że postać mówiąca w elokwentny sposób byłaby ciekawym kontrastem dla obecnych realiów, więc na tym się skupiłem. To był trafny wybór, bo wcześniejsze próby nie wychodziły zbyt dobrze.

[reklama_pozioma]

Jednym ze szczególnie interesujących aspektów współpracy z Jeffem Wadlowem jest to, że ten człowiek tworzy tylko zarys postaci, która zaczyna się kształtować dopiero podczas pracy reżysera z aktorem. Skupia się na różnych elementach, które są wspólne dla aktora i bohatera, sytuacjach, w których ci są najbardziej do siebie zbliżeni, i wówczas zaczyna tworzyć całość, tak aby była jak najbardziej interesująca. Ważnym, zwłaszcza w przypadku takiego filmu, pojęciem jest „skuteczność”.  To film, który zarówno straszy, jak i zaskakuje. Pełno w nim zwrotów akcji, które wywracają wszystko do góry nogami. Trzeba więc być tak przekonującym, jak tylko się da. I muszę przyznać, że Jeff to potrafi.

PYT.:  Z Jeffem Wadlowem i jego ekipą podobno dobrze się współpracuje.  Możesz opowiedzieć o tym, jak przebiegała wasza współpraca i czy chciałbyś jeszcze kiedyś z nim pracować?

MP: O tak, zdecydowanie. Zawsze miło jest z kimś współpracować. Nawet jeśli ostatecznie sprowadza się to tylko do komentowania czyjegoś pierwotnego zamysłu, dobrze jest współpracować. Moim zdaniem właśnie w ten sposób powstają najlepsze filmy. Dodatkowo jeśli fabuła jest niesamowita, to sama w sobie stanowi źródło inspiracji, co sprawia, że praca pochłania coraz bardziej i daje poczucie, że jest się częścią większego procesu twórczego.

PYT.:  Tego typu film jest jak przejażdżka kolejką górską. Lubisz horrory i thrillery?

MP: Tak. Bardzo lubiłem takie filmy, zwłaszcza jak byłem młodszy. Chodziliśmy z mamą do kina, gdzie za dwa dolary można było obejrzeć kilka filmów. Oglądaliśmy produkcje z Cantinflasem, a zaraz po nich puszczali jakieś amerykańskie filmy. Były zupełnym przeciwieństwem tego, czego się spodziewaliśmy. W tamtym czasie obejrzałem wiele klasycznych horrorów: „Koszmar z ulicy Wiązów”, „Dziecko Rosemary”, „Lśnienie”, „Egzorcystę”. Były przerażające. Czułem się jednak bezpiecznie, oglądałem je świadomie, chciałem się bać.  Owszem, można to porównać z emocjami towarzyszącymi jeździe kolejką górską. Te kolejki tak naprawdę są bardzo bezpieczne. Wiesz, że jazda będzie szybka, ale jednocześnie masz świadomość, że dzięki zabezpieczeniom nie ma się czego obawiać.

PYT.:  „Wyspa Fantazji” to interesująca produkcja, ponieważ losy wszystkich bohaterów różnią się od siebie, przez co film jest prawdziwą mieszanką wielu gatunków.  Są w nim elementy horroru, dramatu, a czasem nawet komedii. Czy udział w produkcji, która jest tak różnorodna, był dla ciebie miłym doświadczeniem?

MP: Gdy zapoznałem się z pierwszą wersją scenariusza, zauważyłem, że jest w nim kilka różnych historii i od razu wiedziałem, że film będzie opowiadał o wielu fantazjach. Wydaje mi się, że takie zagłębianie się w historie innych postaci jest dla widza chwilą przerwy.  Pozwala złapać oddech. Weźmy na przykład historię postaci granych przez Ryana Hansena i Jimmy’ego O. Yanga – nie powiem o niej zbyt wiele, ale według mnie dzięki niej widzowie mogą nieco odpocząć od mroczniejszych fragmentów filmu.  Wracając jednak do scenariusza – bardzo dobrze się go czytało.

Natomiast jeśli chodzi o sam film, to podoba mi się to, co wymyślił reżyser. Podobnie zrobił już wcześniej – w produkcji „Prawda czy wyzwanie”.  Film jest dobry, kiedy zawiera trochę wszystkiego. Przydaje się odrobina humoru, nawet czarnego. Dzięki temu można nieco spowolnić rozwój wydarzeń, robić przerwy – w przeciwnym razie film nie daje ani chwili wytchnienia. Nie można ciągle zachowywać powagi.  Pamiętam, że w „Lśnieniu” było mnóstwo zabawnych scen, np. ta, w której Jack Nicholson mówi radośnie „Jest twój Johnny!”. Zaakceptowałem więc tę różnorodność produkcji.

PYT.:  Czy według ciebie można porównać czyjąś fantazję do tego, jaki wizerunek ta osoba kreuje w mediach społecznościowych?

MP: Tak, ponieważ rzeczywistość różni się od świata przedstawianego w mediach społecznościowych. Sam lubię przeglądać Instagrama i patrzeć, co robią inni, ale przecież nikt całymi dniami nie przesiaduje na plaży. Prawdę mówiąc, czy jest ktoś, kto faktycznie chciałby siedzieć na plaży 24 godziny na dobę? Raczej nie. Naprawdę ciekawie robi się wtedy, gdy fantazja staje się koszmarem.  Uważaj, czego pragniesz, bo może się to spełnić. W przypadku bohaterów filmu to się sprawdza.

PYT.:  Gdybyś sam był gościem na wyspie, o co byś poprosił?

MP:  Moja mama zmarła, gdy byłem młodszy, więc chciałbym spędzić z nią tydzień na wyspie. Robilibyśmy to, na co tylko miałaby ochotę. Bardzo za nią tęsknię, więc ten jeden tydzień byłby wspaniały.

PYT.:  Jak się czułeś, będąc częścią tak różnorodnej obsady?

MP: Moje odczucia dobrze oddaje tytuł filmu – było fantastycznie. Spotkałem aktorów z całkowicie różnych środowisk, co było dla mnie jak powiew świeżego powietrza. Jeff Wadlow odwalił kawał dobrej roboty. Zatrudnił takich aktorów, bo chciał odzwierciedlić prawdziwe życie. Jest nie tylko reżyserem, ale i dobrym scenarzystą, więc potrafił tak kształtować historię, aby dopasować ją do obsady. Będę szczery i powiem, że żyjemy w dobrych czasach. Wiele rzeczy się zmienia i to zmienia na lepsze. Oczywiście przed nami jeszcze dużo pracy, ale wszystko zmierza w dobrą stronę.

Michael Pena - Wyspa Fantazji

PYT.:  Zdjęcia do filmu nie były łatwe. Czy dzięki temu między aktorami wytworzyła się silniejsza więź?

MP: W moim przypadku nie do końca, bo pojawiałem się w fantazjach gości i znikałem. Nie było mnie tam przez cały czas. Zjawiałem się i zostawałem na jeden dzień – sprawdzałem, czy wszystko gra, np. czy z pokojem wszystko w porządku. Ale ogólnie rzecz biorąc, było fajnie.

PYT.:  Co było najtrudniejsze podczas kręcenia filmu „Wyspa Fantazji”?

MP: Chyba to, że nie mieliśmy do dyspozycji przyczep. Przywykłem do tego, że po nakręceniu jakiejś sceny od razu coś jem i potem robię sobie 45-minutową drzemkę. W tym przypadku w czasie posiłków w jednym pomieszczeniu przebywało jakieś osiem osób. To było szaleństwo, nie jestem przyzwyczajony do czegoś takiego. Po raz pierwszy od 24 lat nie mogłem robić sobie popołudniowych drzemek dla podładowania baterii. (śmiech)

PYT.:  Czy to prawda, że podczas kręcenia scen na Fidżi cała obsada mieszkała na pokładzie wielkiej łodzi?

MP: Tak, mieszkaliśmy na łodzi, ale nie była jakoś przesadnie wypasiona. (śmiech) To było coś w rodzaju starego statku rejsowego.  Mieszkałem tam tylko przez dwa tygodnie. Miałem dużo na głowie, bo wcześniej musiałem zapoznać się z dużą ilością materiałów, a do tego ćwiczyć akcent i zupełnie inny sposób bycia. Oprócz tego brałem udział w częstych próbach, co okazało się sporym wyzwaniem.

[reklama_pozioma]

PYT.: Ale mieliście obiady grupowe?

MP: Tak, ale pamiętaj, że wszyscy pracowaliśmy, więc po 12 godzinach pracy każdy wracał do domu zmęczony. Jedliśmy obiady na tym samym pokładzie statku, a potem wracałem do swojego pokoju i czytałem sceny na następny dzień.

PYT.:  „Wyspa Fantazji” to bardzo lubiana produkcja z przeszłości. Czy okazja pokazania jej zupełnie nowemu pokoleniu była dla ciebie ekscytująca?

MP: Zabawne jest to, że niektórzy milenialsi są przekonani, że gram wyłącznie w komediach. Tak naprawdę zagrałem w zaledwie kilku, a reszta filmów to dramaty. Miałem to szczęście, że mogłem zagrać w pięciu produkcjach nominowanych do Oscara. Mimo tego kinomani myślą, że gram tylko w komediach, co jest, muszę przyznać, dość interesujące. Osobiście jestem bardzo podekscytowany, bo w dzieciństwie uwielbiałem „Wyspę Fantazji”. Podobała mi się sama idea. Pomysł miejsca, do którego jedziesz, żeby spełnić swoje fantazje i robić to, co ci się podoba. Jest w tym coś pociągającego. Film daje taką właśnie możliwość. Można utożsamić się z bohaterami, a nawet mieć te same fantazje.  Trzeba jednak liczyć się z konsekwencjami. Ciekawe, czy widzowie biorą również to pod uwagę.

PYT.:  Czy w filmie „Wyspa Fantazji” są jakieś nawiązania, które fani oryginalnego serialu będą w stanie wyłapać? Możesz o nich opowiedzieć?

MP: Nie powiem, jakie dokładnie są te nawiązania. Rozmawiałem o tym z Jeffem, ale opowiem o nich dopiero pół roku po tym, jak film przestanie być wyświetlany w kinach. Kilka osób zdążyło już jednak wyłapać różne rzeczy i jak na razie wszyscy mieli rację. Mimo wszystko wiele z nich nie zostało jeszcze odkrytych, więc mam nadzieję, że ostatecznie widzom uda się wyłapać wszystkie. Czasami są oczywiste, a czasami mniej, więc podczas seansu trzeba być czujnym.

Premiera filmu „Wyspa Fantazji” będzie dostępna już 12 czerwca 2020 roku na platformach:

  • Canal+ Platforma
  • Chili
  • Apple TV
  • Orange VOD
  • Player+
  • Rakuten TV
  • UPC
  • Vectra