foto: Flickr.com
foto: Flickr.com

Pandemie grypy, nawiedzając świat co kilkadziesiąt lat, od wieków wzbudzały u ludzi strach o zdrowie i życie. Nie był on jednak tak wszechogarniający, jak w przypadku epidemii dżumy, która idąc od miasta do miasta w nieporównanie większym stopniu niż grypa, zbierała śmiertelne żniwo. Wyjątek może stanowić pandemia grypy „hiszpanki” z 1918 r., o której napisano już wiele, lecz która z pewnych względów wciąż stanowi zagadkę.

Cofnijmy się jednak do XIX w. – ery mikrobiologii – kiedy to uczeni coraz śmielej zaczęli zaglądać w niezwykły mikroświat bakterii. Jakże pełną trudu, ale wspaniałą przygodą  było dla nich poznawanie mikrobów i odkrywanie przyczyn groźnych chorób zakaźnych, trapiących ludzkość epidemiami od wieków. Gdy Richard Pfeiffer (1858-1945) – niemiecki lekarz i mikrobiolog – wyhodował pałeczkowate bakterie ogłaszając światu w 1892 r., iż to one wywołują grypę, wydawało się, że zagadka i tej choroby została rozwiązana. Choć prawda okazała się być inna, to rozpoczętych wówczas badań na grypą – w XIX w. powszechnie zwanej influenzą – nic już nie mogło zatrzymać.

Czy Pfeiffer zająłby się jednak grypą, gdyby nie 1889 rok? Możliwe, że nie – czasem potrzeba impulsu, by rozpocząć dzieło. Być może takim impulsem była największa z XIX-wiecznych epidemia grypy, która wybuchła w Europie pod koniec 1889 r. i w ciągu zaledwie kilku miesięcy ogarnęła cały świat, przybierając charakter pandemii. Co ciekawe, jej pandemiczny charakter nie umknął wówczas uwadze nie tylko lekarzy, ale i społeczeństwa. Była to bowiem pierwsza pandemia grypy, szeroko komentowana na łamach przeżywającej wówczas rozkwit prasy codziennej. Dzienniki, takie jak paryski „Le Temps” i “Le Matin”, berliński „Vossische Zeitung” czy też londyński „The Times”, docierając do licznego grona czytelników i pełniąc swą misję informacyjną dostrzegły w epidemii influenzy „dodatkowy potencjał” – dobry temat na newsa. Epidemią influenzy interesowały się także gazety polskie, jak choćby „Dziennik Poznański”, „Kurier Poznański”, czy „Kurier Warszawski”, przekazując swym czytelnikom wieści nie tylko z regionu, ale i ze świata. Codzienne wydania gazet donosiły więc na bieżąco, często na pierwszych stronach, o miejscach występowania epidemii grypy, zachorowaniach i zgonach, objawach choroby, jej powikłaniach, a nawet sposobach leczenia i zapobiegania. Czytelnik, czy to paryżanin, londyńczyk, berlińczyk, rzymianin, czy po prostu poznaniak, zanim na własnej skórze doświadczył „nieprzyjemności” choroby,  nie tylko mógł się dowiedzieć skąd nadciąga zagrożenie, ale kogóż to dopadła grypowa niemoc.

Jakże fascynujące były to wieści! Czytał więc, że pierwsze przypadki zachorowań zwiastujących nadchodzącą epidemię odnotowano już w maju 1889 r., w trzech różnych miejscach: w Bucharze (Azja), w Athabasce (Kanada) i na Grenlandii. Dowiadywał się, ze około połowy października 1889 r. grypa pojawiła się w Tomsku na Syberii, by pod koniec miesiąca dotrzeć do Petersburga. Czytał, że z Petersburga – „prostą drogą” – influenza dostała się do Berlina, by następnie do końca grudnia opanować pozostałe miasta Europy i zagościć w nich na kilka tygodni. Kierunek marszu epidemii grypy – ze wschodu, od strony od Petersburga, stał się powodem nazwania jej „rosyjską” lub „azjatycką”. Niejeden czytelnik gazety, śledząc z mniejszym czy większym niepokojem wiadomości prasowe o szerzącej się pandemii, mógł się nawet w duchu ucieszyć, że influenza to jednak nader sprawiedliwa choroba! W Petersburgu dotknęła bowiem nie tylko najniższe warstwy ludności, ale nie ominęła nawet samego cara Rosji – Aleksandra Aleksandrowicza Romanowa III! Jednym słowem, cóż na ulga – influenza trafia nie tylko pod strzechy zwykłych ludzi, ale i na światowe salony! W jej ramiona dostawali się więc robotnicy i właściciele fabryk, uczniowie i nauczyciele, poddani i rządzący. Nie omijając żadnej ze stolic ówczesnej Europy, zaglądała do mieszkań, urzędów, sądów, szkół, parlamentu, dworów królewskich i książęcych, zakładów pracy, sklepów, słowem – panowała wszędzie, stając się niechcianą Królową Zimy.

Pod koniec 1889 r. w Paryżu influenza dopadła najpierw urzędników Luwru, szerząc się następnie na pozostałe grupy ludności. W stolicy Francji szybko zauważano jej szkodliwy wpływ na gospodarkę. Najbardziej uderzającym objawem „klęski grypy” okazało się znaczne uszczuplenie w handlu artykułami spożywczymi: u piekarzy i rzeźników schodziło dziennie aż o kilkaset kilogramów pieczywa i mięsa mniej niż zwykle. W styczniu 1890 r. na grypę zachorowali przedstawiciele władzy: posłowie francuskiego parlamentu, prezydent Republiki – Marie François Sadi Carnot i ministrowie. Ci ostatni, pod koniec stycznia, szczęśliwie wyzdrowieli, mogąc nareszcie odprawić noworoczne przyjęcia, na których jednakże  zabrakło z powodu grypy wielu ważnych gości, w tym ówczesnego ambasadora Rosji. W Lyon z powodu grypy zamknięto operę, w paryskim szpitalu Hotel Dieu na grypę zachorowali wszyscy lekarze, co spowodowało znaczne problemy w opiece nad pacjentami. Na influenzę cierpiała też francuska prowincja. W Evreux chorowali wszyscy nauczyciele i rektor miejscowego liceum – zresztą ku zadowoleniu uczniów. W Lille, gdzie wyrabiano słynne wełniane sukna, z powodu epidemii przestały pracować wszystkie zakłady tkackie.

W połowie grudnia 1889 r. influenza dotarła do Wiecznego Miasta. Przywieźć ją mieli – jak sugerowano – rosyjscy książęta, którzy wraz rodzinami przybyli do Rzymu z objętego epidemią Petersburga. W połowie stycznia 1890 r. na grypę zachorował sam książę Aosty – Amadeusz I Sabaudzki, przebywający wówczas w Turynie. Książę, konsultowany przez znanego dra Baccelli’ego z Rzymu, niestety, zamarł 18 stycznia o godz. 6.45,  zaledwie po kilku dniach choroby, prawdopodobnie na zapalenie płuc – powikłanie grypy. Na influenzę chorował też ówczesny minister wojny Bartole Viale – ten uszedł jednak wówczas z życiem.

Influenza nie ominęła także hiszpańskich salonów. W Madrycie dosięgła samego prezesa gabinetu, ministra spraw zagranicznych i marszałka izby deputowanych. Na początku stycznia 1890 r. zachorował, mający wówczas niecałe 5 lat, król Hiszpanii – Alfons XIII. W połowie stycznia 1890 r. prasa donosiła: „stan zdrowia młodego hiszpańskiego króla budzi poważne obawy. (…) każą się spodziewać bliskiej katastrofy, a zwłaszcza, że cały system nerwowy jest zaatakowany i król znajduje się wstanie zupełniej indolencji. Lekarze mimo to nie tracą nadziei na utrzymanie go przy życiu”. Na szczęście młodziutki  król jednak wyzdrowiał.

Grypa gościła także na dworze wiedeńskim. Zachorował na nią sam arcyksiążę Karol Ludwik i trzy arcyksiężniczki. W Berlinie natomiast szczególnie upodobała sobie lekarzy. Chorowali profesorowie berlińskiego uniwersytetu i akademii weterynaryjnej, którzy z jej powodu musieli przerwać wykłady. Zachorował nawet sam profesor Rudolf Virchow, który jednak wykładów nie przerwał. O niemieckich chorych na grypę akademikach pisano w prasie z pewnym przekąsem: „o ile wiemy, wiele panuje tutaj przesady, aby pod pretekstem leczenia się trochę wypocząć”. Influenza szerząc się w Berlinie, nie ominęła też carskiego dworu. Na ciężką grypę zapadła księżna Bismarck, u której choroba przybrała charakter „bardzo złośliwy”. Niestety, cesarzowa Augusta – sędziwa małżonka Wilhelma I zmarła 7 stycznia 1890 r. o godz. 16.29. Jak pisano w prasie: „nie chorowała długo, influenza śmierć spowodowała, gdyż przyłączyło się do tego zapalenie płuc, którego organizm zmarłej nie mógł przezwyciężyć”. Sekcja zwłok potwierdziła, że cesarzowa Augusta rzeczywiście zmarła na zapalenie płuc. Epidemia grypy nie ominęła też innych dworów. W styczniu 1890 r. w Stuttgarcie  na influenzę zachorowała królowa i, jak pisano, „także król jest od dwóch dni cierpiący, pojawiły się u niego dawne cierpienia newralgiczne”. W tym samym czasie w Monachium z powodu influenzy zmarł znany duchowny Jan J. J. Dolinnger.

W grudniu 1889 r. epidemia grypy dotarła do Anglii, także i tutaj nie omijając ważnych osobistości. Na influenzę zapadł, przebywający wówczas w Londynie, ambasador niemiecki – hr. Hatzfeldt oraz sam lord Salisbury. Już po kilku dniach zdrowie niemieckiego ambasadora poprawiło się jednak na tyle, że mógł udać się w towarzystwie swojego lekarza do prowincji nadreńskiej, aby odpocząć po chorobie. Na grypę zachorował również angielski minister rolnictwa, o którym pisano, iż: „p. Chaplin doznał silnego ataku tej choroby”.

Wieści o szerzącej się epidemii grypy dochodziły też zza oceanu, a niektóre informacje były nader zabawne. W lutym 1890 r. pewien drukarz z Detroit „puścił w świat” wynalazek – szyld z wymienianym papierowym nadrukiem, wieszany nad drzwiami wejściowymi i mający za zadanie odstraszać niemiłych gości. I tak, oprócz napisów: „Przyjaciołom, niestety, nie pożycza się tu pieniędzy”, „Jesteśmy zaopatrzeni w mydło i nici”, czy „Życie nasze jest już zasekurowane”, na jednym z wymiennych nadruków znalazło się zdanie: „Influenzę, chwała Bogu, już przebyliśmy”.

Epidemia grypy szalała także w miastach polskich. Na początku grudnia 1889 r. zawitała do Łodzi i Warszawy, by następnie zjawić się w Krakowie i w Poznaniu. W stolicy Wielkopolski osiągając szczyt zachorowań w połowie stycznia, powoli zaczęła ustępować, by prawie wygasnąć do końca miesiąca. Jednakże z początkiem lutego w lutym – ku zaskoczeniu – ponownie wróciła do Poznania, ale… na deski teatru! Tym razem była to jednak „Influenza” – żartobliwa jednoaktówka – napisana przez tajemniczego Pacyenta z Warszawy. Sztuka ta, wystawiona na początku lutego w poznańskim Teatrze Polskim cieszyła się ponoć dużym powodzeniem. Jak donosił wówczas „Dziennik Poznański”: wystawienie sztuki w czasie trwania epidemii byłoby może żartem przedwczesnym, dziś okazała się „Influenza” niewinną humoreską, która ubawiła widzów serdecznie. Influenza, panująca „w tym jednym akcie”, zamiast straszyć i siać spustoszenie, jak się okazało stała się dla bohaterki sztuki – młodziutkiej Zofii, córki właściciela kamienicy – wielkim wybawieniem od niechybnie nieszczęśliwego małżeństwa. Dziewczyna – przeznaczona do zamążpójścia za wybranego przez jej ojca kandydata na męża – dzięki grypie, jaka dopadła podstarzałego narzeczonego, zyskała nadzieję na szczęśliwe życie przy wymarzonym mężczyźnie – młodym i dobrze rokującym lekarzu. No cóż, życie to nie teatr, chory to nie lekarz, a influenza nie dżuma.