foto: parezja.pl
foto: parezja.pl

Z jednym z ostatnich Żołnierzy Wyklętych – majorem Marianem Pawełczakiem ps. „Morwa”, walczącym u Hieronima Dekutowskiego – „Zapory”, rozmawia Michał Górski.

Co dziś czuje Pan Major, widząc że pamięć o Żołnierzach Wyklętych jest odświeżana. Że zwłaszcza młodzi ludzie są Wami zafascynowani?

Mam nadzieję, że wyrasta pokolenie podobnie patriotyczne jak my. Młodzież ma przykłady z naszej strony, że myśmy mieli ten głęboki patriotyzm w sobie, że jest obowiązek w razie zagrożeń dla Ojczyzny. Wtedy należy stawać w jej obronie. Zawsze życzę młodzieży, żeby nie musiała tego robić zbrojnie, tylko raczej w pokojowy sposób. Ja już wiem co to jest wojna. Niszczy wszystko, cały dorobek ludzi.

Teraz młodzież jest naprawdę patriotyczna. Te wszystkie grupy rekonstrukcyjne, ja się z nimi spotykam, wożą mnie po kraju (śmiech). Rekonstruują nasze walki i to jest dla mnie nagrodą, że nasza walka została zauważona. Przez tyle lat szkalowano nas, męczono po tych wszystkich więzieniach, a teraz zbieramy nagrodę. Tylko szkoda, że jesteśmy już nieliczni, że to późno nastąpiło. Ale lepiej późno, niż wcale.

Jak zaczęła się Wasza walka z drugim okupantem?

Po walce z Niemcami, myśleliśmy że to wielkie nieporozumienie. Że może to się wyjaśni. Później jednak, trzeba było podjąć walkę, bronić się. Strzelali za nami, wywozili na Sybir, ale naprawdę z bólem serca to robiliśmy. Tym bardziej, że wielu Polaków niepatriotycznych brało w tym udział. Nieraz się modliłem jak jechali furmankami: No przejedźcie, i będzie wszystko dobrze. Ale nie, zeskakiwali tyralierą, atakują … I później krzyk ogromny: mordercy, bandyci, zabili tylu i tylu. No jak? Mieliśmy się dać zabić wszyscy? Musieliśmy się bronić.

Jakie ponosiliście konsekwencje walki o Wolną Polskę? 

Ja osobiście mogę powiedzieć, że ujawniłem się na rozkaz Komendanta. Zginęło dwóch braci, i Komendant przyrzekł mamie, na pogrzebie drugiego brata że spróbuje mnie ocalić. Ja się ujawniłem w kwietniu 1947 roku. Pozwolili mi dokończyć maturę, ale aresztowali mnie regularnie i skutego wieźli ze stancji na Bronowicach do komendy przy ulicy Zielonej. Po maturze wyjechałem do Bydgoszczy, dwa lata popracowałem – zamknęli mnie. Powiedzieli do mnie: „Co ty myślisz, że to wszystko że się ujawniłeś? Musisz tutaj posiedzieć”. No i wojewódzkie UB i piwnice w Bydgoszczy, później tutaj w Lublinie, później tu Zamek. Przeszedłem wszystkie trzy baszty w strasznych warunkach. Miałem wyrok kary śmierci, ale że ujawniony zamienili na 15 lat. Później miałem szczęście, że Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie w ramach sprawdzania słuszności wyroków rejonowych sądów wojskowych, doszedł do wniosku że ja nie powinienem siedzieć. I wypuścili mnie. Ale jeszcze po tym, 10 lat taką kwarantannę przeżywałem. Byłem pozbawiony praw honorowych i obywatelskich. Miałem problemy z pracą, co 3 miesiące w nowej instytucji, w której pracowałem dostawali informację z Rejestru Skazanych, że siedziałem. I na drugi dzień – wypowiedzenie. Ciężkie było życie. Ale po 10 latach zostałem skreślony z tej listy skazanych i zacząłem pracować w pionie CRSu, no i tam już mi dali spokój. Przed wojną chciałem być lotnikiem, a w końcu pracowałem jako technolog piekarsko – ciastkarski. Bardzo polubiłem ten kierunek. Ale to siła woli pozwoliła mi to wszystko wytrzymać.

Jakie teraz, po latach ma Pan Major marzenie?

Mam bardzo krótkie marzenie. Chciałbym być na pogrzebie mojego Komendanta – „Zapory”.