Foto: Wikimedia Commons
Foto: Wikimedia Commons

Dokładnie tydzień temu pisałem o spotkaniu Bronisława Komorowskiego z włodarzami Polskiego Stronnictwa Ludowego. Panowie debatowali o możliwości udzielenia poparcia PSL-u dla kandydata Platformy. A właściwie – powiedzmy sobie wprost – o cenie takowej protekcji. Przewidywałem wówczas, że najprawdopodobniej będziemy mogli spodziewać się porozumienia obydwu stron i zrezygnowania Ludowców z walki o prezydenturę. Tak się jednak nie stało.

To, co jeszcze niedawno wydawało się kwestią ceny, dziś jest przeszłością. PSL nie poprze Bronisława Komorowskiego, gdyż wystawia własnego kandydata – będzie nim Adam Jarubas.

To kolejny dość zaskakujący pretendent w wyścigu o fotel prezydenta, choć z pewnością w kategorii niespodzianek nie przebija startującej z poparciem SLD Magdaleny Ogórek. Obydwie kandydatury mają pewne punkty wspólne, ale różni je jedno – zaskoczenie w przypadku Jarubasa nie dotyczy tak bardzo samego nazwiska kandydata, ale raczej faktu, że ktokolwiek zostanie reprezentantem Ludowców w tegorocznych wyborach prezydenckich. To, czy będzie to Janusz Piechociński, Jarosław Kalinowski, czy jakikolwiek inny, mniej lub bardziej znany działacz, wydaje się nie mieć większego znaczenia.

Decyzja Naczelnego Komitetu Wykonawczego PSL ma prawo dziwić. Wydawało się przecież, że sprawa jest jasna – Ludowcy przedstawiają żądania, Komorowski je spełnia, a potem z uśmiechem na ustach zmierza po upragnioną reelekcję. Co zatem poszło nie tak? Czyżby warunki PSL-u okazały się zbyt wygórowane? A może środowisko urzędującej głowy państwa jest tak pewne swego, że nie zamierzało dmuchać na zimne i realizować ambicji Ludowców?

W każdym razie klamka zapadła i partia dowodzona przez Janusza Piechocińskiego miast liczyć na gratyfikacje związane z handlem głosami, może jedynie wierzyć w wyborczy sukces. Pytanie tylko, kto o tym zdecydował? Komorowski czy Piechociński? Platforma czy PSL?

Według cytowanych przez PAP politologów Jarubas jest w stanie odebrać obecnemu prezydentowi około 2-3% głosów. To stosunkowo niewiele, jednak procent ten może akurat zaważyć na tym, czy odbędzie się druga tura wyborów. Jeżeli miałoby do niej dojść, wydaje się, że wiele może się w niej wydarzyć, a wtedy Komorowski i jego sztabowcy będę mogli jedynie pluć sobie w brodę.

Oprócz braku porozumienia dotyczącego warunków ewentualnego poparcia oraz braku chęci kandydata Platformy do zabiegania o głosy Ludowców, możliwy jest również inny powód fiaska rozmów. Być może włodarze PSL-u stwierdzili, że wystawienie własnego kandydata jest konieczne ze względów PR-owskich. Przecież wsparcie pretendenta Platformy, pomijając potencjalnie wynegocjowane profity, byłoby strzałem w kolano. Polskie Stronnictwo Ludowe udowodniłoby, że jest jedynie przybudówką PO, a to po nadchodzących wyborach parlamentarnych może już nie być atutem. Przypuszczalnie, Piechociński i jego partyjni koledzy nie kierują się bynajmniej chęcią wyrzeczenia się roli wspomnianej przybudówki. Raczej przewidują, że w zapowiadającym spore roszady na polskiej scenie politycznej bieżącym roku, będą mogli dalej pozostać pasożytem, tyle tylko, że innego organizmu.

Podsumowując powyższe rozważania pozostaje mieć nadzieję, że zarówno wybory prezydenckie, jak i parlamentarne, staną się początkiem zmian rodzimej polityki. Zmian na lepsze – bez żałosnych zakulisowych gierek i ślepej gonitwy o stołki. Pięknie jest marzyć, ale jeszcze piękniej patrzeć na owych marzeń realizację – czego sobie, Państwu oraz Polsce, serdecznie życzę.