foto: hu.wikipedia.org

Wychodzę w mrok. Oczy zaspane, sklejone, wzrok jeszcze nie ostry. Majaczą miejskie światła, na ulicy pustka. Chłód szczypie w twarz, pod stopami skrzypi ugniatany śnieg. Przyspieszam kroku, robi się trochę cieplej. Docieram do dwunastowiecznego kościoła pod wezwaniem świętego Wojciecha we Wrocławiu. W środku ciemność i mnóstwo ludzi. Ich twarze oświecane są jedynie przez majaczące płomyki świec, które trzymają w dłoniach. Kantor rozpoczyna starożytną pieśń Rorate Caeli.

„Odczuwam pustkę” – skarży się mój kolega. – „Siedzę w swoim pokoju, przeglądam internet, jem naprędce przygotowany posiłek i czuję się zupełnie samotny, chociaż nie narzekam na brak znajomych. Nie wiem z czego to wynika.” Na pewnym portalu internetowym ktoś zadał pytanie: „Czy czujesz w sobie pustkę, jakby brakowało ci drugiej osoby?” Zdecydowana większość odpowiedzi była twierdząca. W końcu znalazłem wpis przeczący. Ktoś napisał: „Nie. Przyzwyczaiłem się do swojej samotności.”

Każdy człowiek zdaje sobie sprawę, choćby podświadomie, że kiedyś przyjdzie jego kres, a rzeczy materialne, które zgromadził w ciągu swojego życia tym momencie staną się dla niego bezwartościowe. Ciągle odczuwamy jakiś niedosyt, brak. Szukamy czegoś, co nada sens naszemu przemijalnemu istnieniu na tej ziemi. To wyjaśnia, dlaczego ktoś decyduje się w mroźny grudniowy poranek jeszcze przed świtem wyjść z ciepłego domu na roratnią mszę świętą.

Roraty to potoczna nazwa porannej mszy w okresie adwentu, sprawowanej ku czci Najświętszej Maryi Panny. Nazwa ta wywodzi się z introitu do liturgii roratniej, czyli antyfony na wejście. Zaczyna się ona słowami rorate caeli desuper, co oznacza „spuśćcie rosę niebiosa”. Są to pierwsze słowa tradycyjnej adwentowej pieśni. Hymn ten tworzą złożone przez nieznanego autora z końca średniowiecza wersy z księgi Izajasza, gdzieniegdzie zmodyfikowane. Wyraża on w doskonały sposób klimat adwentowego oczekiwania na przyjście Zbawiciela. Izajasz wołał do Boga w sytuacji bardzo dla Izraela trudnej – naród został uprowadzony do Babilonu i zniewolony. Sytuacja była skutkiem nieprawości popełnionych przez Żydów. My znajdujemy się w takim samym położeniu – może nie jesteśmy fizycznie zniewoleni, ale w skutek swoich grzechów sami poddaliśmy się ich niewoli i, jak śpiewamy w tejże pieśni, opadliśmy niczym zwiędłe liście. Izajasz wołał o przyjście obiecanego Zbawiciela, Baranka, który wyrwie Izraela z rąk babilończyków. My też o niego wołamy, aby wyzwolił nas z niewoli grzechu. Wołamy jak o rosę, która dla ludzi z bliskiego wschodu była niezwykle potrzebna dla upraw, a dla Izraelitów symbolizowała łaskę.

Pustka, samotność, słabości – czy ktoś kiedykolwiek znalazł sposób na poradzenie sobie z tymi problemami o własnych siłach? Minęła połowa adwentu. Jeszcze kilka razy możemy zaprosić Jezusa do naszego życia w tej porannej mszy świętej.

 

Eugeniusz Romer