Tzw. Prawa człowieka stały się ostatnimi czasy frazą-wytrychem, są odmieniane przez wszystkie przypadki niemal we wszystkich mediach, ale czym one tak właściwie są, skąd się wzięły i dlaczego przywiązuje się do nich taką wagę? Dlaczego „łamanie” praw człowieka w jakimś państwie jest powszechnie uznawane w Świecie Zachodnim niemal za zbrodnię?
Musimy sobie na wstępie uświadomić, skąd się one wzięły, a mają swoje źródło w Rewolucji Francuskiej – jednej z największych tragedii polityczno-cywilizacyjnych czasów nowożytnych. Należy pamiętać, że Rewolucja Francuska była pod względem cywilizacyjnym przewrotem totalnym. Była to rewolucja przede wszystkim anty-katolicka i anty-monarchiczna. Stawiała sobie za cel całkowite wywrócenie do góry nogami starego porządku i likwidację Christianitas. To właśnie na towarzyszach Robespierre’a wzorowali się 128 lat później ich bolszewiccy epigoni. Dzieckiem Rewolucji Francuskiej jest Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela. Po raz pierwszy na arenę dziejów wkracza wówczas pojęcia „praw człowieka”. Również pojęcia „obywatela” i „obywatelstwa” są tworem tej rewolucji, które wcześniej były całkowicie nieznane. Przypomnijmy, że w Christianitas występowało jedynie pojęcie „poddanego”. Jednak po co w ogóle sformułowano pojęcia „praw człowieka”? Nieświadomy czytelnik mógłby odnieść wrażenie, że wcześniej panowały jakieś mroczne czasy, gdzie ludzie nie mieli żadnych praw. Skoro Rewolucja Francuska stawiała sobie za cel demontaż Christianitas i maksymalne zredukowanie oddziaływania chrześcijaństwa, zwłaszcza panującego wówczas we Francji katolicyzmu, musiała zaoferować coś w zamian, jakoś wypełnić miejsce zwolnione przez zdetronizowany katolicyzm. Właśnie tu zaczęła się rola „praw człowieka”, które miały w życiu społecznym zastąpić Dekalog i naśladując go, stały jego karykaturą. Nie jest dziełem przypadku, że pierwsza ilustracja Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela naśladowała kamienne tablice z przykazaniami. Nie należy się wcale dziwić, że prawa człowieka stały się nowym świeckim dekalogiem. Zostały wszak stworzone przez epikurejczyków dla epikurejczyków. Jednym z naczelnych praw jest „prawo do życia”. Jest groteską fakt, że rewolucja która stworzyła owo prawo, sama urządziła jedną z najkrwawszych łaźni w historii swoim przeciwnikom – przedstawicielom starego porządku. Pod względem okrucieństwa francuskim jakobinom dorównali dopiero ich bolszewiccy naśladowcy. Zresztą gilotyna to kolejny wynalazek tej rewolucji.
Francuski poddany w wyniku rewolucji stał się „obywatelem”, zyskał prawa, jakich odmawiał mu jego król. Jakie zatem to były prawa i wolności? Przede wszystkim prawo do życia. Nikt wcześniej nikomu takiego prawa nie odmawiał. Królestwo Francji nie było państwem, w którym można było kogokolwiek bezkarnie pozbawić życia.
Następnie wolność wyznania. Należy pamiętać, że religią panującą wówczas był katolicyzm, od którego odstępstwo było karalne. Także nasz „obywatel” nabywał wolność OD katolicyzmu. Mógł sobie wybrać dowolną religię ze wskazaniem na żadną ( włącznie ze znienawidzonym katolicyzmem ).
Dalej zyskiwał wolność sumienia i wolność słowa. Znaczy to, że mógł od tej pory publicznie bluźnić przeciwko wierze katolickiej. I to zupełnie bezkarnie.
Zwróćmy teraz uwagę, że kiedykolwiek na świecie jest ktoś np. mordowany, to cały laicki świat to potępia ale nie dlatego, że jest to złamanie V przykazania, tylko dlatego że „łamane są prawa człowieka”. Kiedy ktoś jest torturowany w jakimś miejscu na ziemi, to nie jest to złamanie przykazania miłości bliźniego tylko „łamaniem praw człowieka”, za którymi wcale nie kryje się etyka chrześcijańska tylko świecki humanizm.
Wspomniane wyżej prawa wciąż się rozwijają i nadal dodaje się coraz to nowsze, w związku z czym cała idea „praw człowieka” staje się coraz mocniej groteskowa, a co nowsze prawa coraz śmieszniejsze. Zwróćmy uwagę, że dochodzi przez to niekiedy do sytuacji kuriozalnych, np. kiedy ostatnio rząd węgierski rozpoczął kampanię społeczną zachęcającą do adopcji zamiast aborcji, to rewolucyjni hunwejbini z całej Europy podnieśli larum, że Węgry „łamią prawa człowieka”. Mianowicie adopcja miała być z nimi rzekomo niezgodna, ponieważ łamała „prawo dziecka do poznania swoich rodziców”. Idealna wymówka dla zbrodniczych zwolenników aborcji. No ja osobiście mam poważne wątpliwości co jest większym pogwałceniem „praw człowieka” – adopcja czy może jednak mimo wszystko aborcja?
Pamiętajmy także, że ONZ w 1945 uchwalił Powszechną Deklarację Praw Człowieka, a jego agenda – UNICEF jest instytucją propagującą na całym świecie aborcję, antykoncepcję oraz sterylizację. Świadczy to o tym, że ludzie dla których „prawa człowieka” są jedynym kodeksem moralnym są w swoich przekonaniach niekonsekwentni. Dlaczego odmawiają prawa do życia dzieciom poczętym ale jeszcze nienarodzonym?
Zresztą agendy ONZetu robią wszystko, aby prawo do aborcji uznać na forum międzynarodowym za „prawo człowieka”. Jeśli by coś takiego przeszło, to oznaczałoby, że wszystkie kraje, w których aborcja jest nielegalna „łamałyby prawa człowieka” i wówczas rozpoczęłaby się międzynarodowa nagonka na dane państwo. Czy zatem „prawa człowieka” rzeczywiście stanowią jeszcze jakąś wartość?
Jak widzimy „prawa człowieka” są niczym innym jak tylko świeckim dekalogiem – karykaturą biblijnego Dekalogu, który mają zastąpić w życiu społecznym, i w żaden sposób nie wiążą sumień chrześcijan czy ortodoksyjnych Żydów, dla których nie są one żadną wartością, bo tą są dla nich Przykazania.