Pamiętam tak dobrze jak dziś zachwyt wszystkich mediów głównego nurtu w Polsce nad ukraińskim „euromajdanem”. Wszystko zaczęło się w listopadzie 2013 roku, a powodem do nagłego wzburzenia mieszkańców naszego wschodniego sąsiada było niepodpisane przez ówczesnego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską.

Jednym głosem nie przemawiały tylko media, ale nawet wszyscy politycy. Przeważnie tak jednogłośni są jedynie w kwestiach podwyżki podatków i swoich uposażeń. No ale co się czepiam! Przecież tutaj chodziło o poparcie walki o niepodległą Ukrainę, która dzielnie chce wyrwać się z rąk rosyjskich wpływów! (Tę sprawę poruszałem w innym tekście, więc zainteresowanych do niego odsyłam). Jak wygląda sytuacja po prawie czterech latach od tamtych wydarzeń? Delikatnie ujmując, fatalnie.

Wielokrotnie różni publicyści i dziennikarze nie tylko w Polsce alarmowali o obecności w trakcie walk na ulicach Kijowa banderowców. Chodzi oczywiście o ukraińskich nacjonalistów zrzeszonych głównie w partii Swoboda, na której czele stoi Ołeh Tiahnybok. Na Majdanie objawiła się też nowa postać – Dmytro Jarosz. Był liderem i współzałożycielem takich organizacji jak „Tryzub” imienia Stepana Bandery. Podczas Majdanu sławę przyniosło mu kierowanie inną nacjonalistyczną organizacją Prawym Sektorem, która była bardzo aktywna podczas zamieszek. Obaj panowie startowali w wyborach prezydenckich i uzyskali słabiutkie wyniki. Tiahnybok 1,16% zaś Jarosz 0,7%. Wtedy to triumfalnie politycy i media głównego nurtu ogłosili, iż banderowcy stanowią margines. Ci, co się nie zgadzali, sieją defetyzm albo działają na rzecz interesu Rosji. Stan ten utrzymał się po dziś dzień – kto przeciw Ukrainie, ten jest ruskim agentem! Jednak nikt z tych mędrców głównego ścieku, yy znaczy mediów, nie zadał sobie pytania, dlaczego poparcie polityczne dla nacjonalistów spadło? Nikt z nich nie chciał przyjrzeć się zmianom, jakie nadeszły. Przyszłe wydarzenia dały nam jasną odpowiedź. Ale po kolei.

Ukraińscy nacjonaliści w polityce

Od powstania państwa ukraińskiego w 1991 roku ideologia nacjonalistyczna stale egzystowała na jej zachodnich terenach. Już w 1994 roku nacjonaliści startowali w wyborach i choć uzyskiwali mizerne wyniki, to zdołali wprowadzić jednego reprezentanta, jakże dzisiaj dobrze znanego nam Ołega Tiahnyboka. Rok później zarejestrował on Ogólnoukraińskie Zjednoczenie „Swoboda” – partię ukraińskich nacjonalistów. Przez lata partia ta zdobyła coraz większa popularność wśród obwodów na zachodzie kraju oraz wśród emigracji. Pierwszy poważny sukces nadszedł w 2009 roku, gdy w obwodzie tarnopolskim uzyskali w wyborach ponad 34% poparcia. W 2010 roku Swoboda zwyciężyła w wyborach samorządowych na terenie całej zachodniej Ukrainy. Nadszedł również i sukces w polityce krajowej, a mianowicie ponad 10% głosów w 2012 roku.

Po wydarzeniach na Majdanie nastąpiło wyraźnie osłabienie pozycji Swobody i jej lidera, co po części było „zasługą” wspomnianego wcześniej Dmytro Jarosza i Prawego Sektora. To oni wsławili się w walce ze znienawidzonym reżimem i swoim radykalnym podejściem z pewnością przyciągnęło sporę liczbę banderowców. Jednakże wynik w wyborach obu panów nadal nie daje odpowiedzi, dlaczego poparcie dla propagowanej przez nich ideologii osłabło. Pojawił się po prostu trzeci gracz i on mocno zadbał o pielęgnowanie kultu OUN-UPA. Obecny prezydent Petro Poroszenko. Na liście jego „sukcesów” można wymienić m.in. ustanowieniem dnia powołania Ukraińskiej Powstańczej Armii świętem narodowym o nazwie Dzień obrońców Ojczyzny.

Zbrodnicza ideologia, którą śmiało można stawiać na równi z komunizmem i narodowym socjalizmem, spokojnie funkcjonowała i pomału budowała swoją pozycję. Nacjonaliści przez długi czas nie odgrywali jednak istotnej roli w kwestii zarządzania Ukrainą. Próbę narzucenia kultu OUN-UPA na skalę całego państwa podjął były prezydent Wiktor Juszczenko, który domagał się uznania Stepana Bandery bohaterem narodowym. Decyzję tę cofnął jego następca Janukowycz. Dopiero rewolucja na Majdanie otworzyła nacjonalistom drogę do faktycznej władzy i możliwości  wywierania realnego wpływu na parlament i urząd prezydenta.  W Radzie Najwyższej Ukrainy deputowanymi są wspominani kilkakrotnie w tym tekście Ołeg Tiahnybok i Dmytro Jarosz, lecz prawdziwą „perełką” jest Jurij Szuchewycz – syn komendanta UPA Romana Szuchewycza odpowiedzialnego za okrutne ludobójstwo Polaków w latach 1943-44. Czy naprawdę trzeba coś więcej dodać???

Działalność nacjonalistów skupiała i się i skupie obecnie na:

  • propagowaniu ideologii i wzorców bohaterów.
  • Budowania tożsamości narodowej w oparciu o OUN-UPA.
  • Konsekwentne zwalczanie prawdy historycznej, szczególnie negowania ludobójstwa na Wołyniu, terrorystycznej działalności OUN w II Rzeczypospolitej i zbrodniczej UPA podczas wojny. (Patrz – Wołodymyr Wjatrowycz).
  • Tworzenie własnej wersji historii podobnie jak ma to miejsce w Rosji i w Niemczech.
  • Sprzeciw wobec praw mniejszości etnicznych – aktualnie szczególnie przejawiający się wobec Polaków, Rosjan i Węgrów.

Przebudzenie demonów

Zimna wojna zaostrzała się coraz bardziej. Stany Zjednoczone i inne kraje NATO obawiały się eskalacji konfliktu z blokiem komunistycznym. M.in. w tym celu w roku 1949 powstał pakt północnoatlantycki. Kilka lat później podjęto decyzję o remilitaryzacji Niemiec. Obawiano się jednak ewentualnych skutków przebudzenia demonów niedalekiej narodowosocjalistycznej przeszłości. Jak to celnie ujął Stanisław Michalkiewicz, „czy Hitler nie wstanie z grobu”. Dlatego Bundeswera została włączona pod struktury NATO i jest tak do dzisiaj. Niemiecka armia nie posiada Sztabu Generalnego. Amerykanie nie dali nawet najmniejszej możliwości, aby zaistniało choć jedno nasionko nasycone zbrodniczą ideologią III Rzeszy. Po prostu wiedzieli, czym to się może skończyć i woleli nie prowokować losu. Jak się bawi ogniem, to można się poparzyć. Wspominam tą sprawę, ponieważ bardzo podobnie sytuacja wygląda na Ukrainie tyle, że wszystko posunęło się tam już daleko i władze ukraińskie nie zamierzają na tym poprzestać. Na domiar tego obecny rząd wspiera banderowski reżim nie tylko ogromnymi pieniędzmi, ale również bezwarunkowym poparciem. Poświęcono nawet interesy polskiej mniejszości…

To, że takie działanie ma fatalne skutki, nie trzeba myślącego człowieka przekonywać. Emigracja Ukraińców do Polski odbywa się cały czas ku uciesze zresztą rządu. Co zrobimy, gdy naszpikowani ideologią ukraińskiego nacjonalizmu imigranci zaczną organizować się na terenie naszego kraju? Przecież doskonale wiadomo, w jakiej kondycji są polskie służby specjalne. Jaką mamy gwarancję, że w polskich miastach nie będzie tak jak w Przemyślu, gdzie ochraniani przez Policję maszerują ulicami weterani UPA krzyczący, że „”Jeszcze Polska nie zginęła, ale zginąć musi”? (Polecam  obejrzeć film pod tym właśnie tytułem). Nie mamy problemów z terrorystami muzułmańskimi tak jak kraje zachodniej Europy, czym niejednokrotnie się szczycą nasi rządzący, ale w międzyczasie sami hodujemy sobie zagrożenie ze strony, przez którą już doznaliśmy strasznych cierpień.

Co dalej z Ukrainą?

To pytanie zadaje sobie wiele osób, a szczególnie zapewne Ukraińcy. Państwo pogrąża się w zapaści gospodarczej i demograficznej, utracono kontrolę nad wschodnimi obwodami, nie wspominając o Krymie. Aktualnie są jeszcze dalej od Unii Europejskiej niż w momencie, gdy Janukowycz odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej. Na Zachodzie nikt o Ukrainie nic istotnego nie mówi… Było, minęło… Istotną cechą każdej rewolucji jest to, że zjada własne dzieci. „Dzieckiem Majdanu” są obecni u władzy oligarchowie z Poroszenką na czele. Jednakże rewolucja zbudziła demony przeszłości. Banderowcy stale rosną w siłę i powiększają swoje wpływy. Nie mam nawet cienia wątpliwości, że gdy będą dostatecznie silni, to rozprawią się z rządzącymi i zgotują im piekło.

Ukraina padła de facto ofiarą gry „tych wielkich”. Niestety skutki tych rozgrywek najbardziej będą odczuwali ci, co przebywają blisko planszy. W tym Polska.

Nadzieję poczułem jedynie z plotek związanych ze zmianami w rządzie. Jednym z tych, co stracą stanowisko, ma być wspomniany wcześniej orzeł dyplomacji, szef MSZ Witold Waszczykowski. Obyśmy tylko nie wpadli z deszczu pod rynnę…