Dotychczas ministra Kunerta znałem z telewizji. Zawsze sprawiał wrażenie aroganckiego i prostackiego. Po pogrzebie Żołnierzy Niezłomnych w Warszawie miałem nieprzyjemność wymiany kilku zdań z tym osobnikiem – i mój pogląd na jego temat tylko się pogłębił.
27 września w niedzielę, na warszawskich Powązkach odbyła się uroczystość pochowania 35 z 40 zidentyfikowanych Żołnierzy Niezłomnych. Uroczystość piękna i wzruszającą, ale niestety również pełna kontrowersji i błędów. Nie będę się szerzej na ten temat rozpisywał. Wielokrotnie na naszych łamach robił to prezes Fundacji „Łączka” – Tadeusz Płużański. Ja skupię się na dwóch kwestiach, które próbowałem poruszyć w „rozmowie”, a właściwie monologu do pana Kunerta.
Sprawa pierwsza:
Uroczystości składały się z dwóch części – Mszy św. na placu Marszałka Józefa Piłsudskiego nieopodal Grobu Nieznanego Żołnierza oraz pogrzebu na wojskowych Powązkach. Oba miejsca oddalone od siebie o dobry kawałek. Msza trwała niewiele ponad godzinę, doszło do tego uroczyste przeniesienie trumien z katafalku do karawanów – łącznie około godziny i trzydziestu minut. Na przejazd na Powązki zostało pół godziny. Po mieście, które dla wielu osób jest obce – a w dodatku po mieście zablokowanym z powodu kolejnego maratonu. Ja drogę tę pokonałem biegiem, przez cały czas bojąc się że nie zdążę na początek uroczystości. Zdążyłem. Ale chyba nie tak powinien wyglądać podniosły dzień. Polacy chcący oddać hołd swoim Bohaterom powinni móc te uroczystości przeżywać w spokoju i zadumie, a nie w gonitwie z miejsca na miejsce. Rodziny zidentyfikowanych miały podstawione autokary – i za to pełen szacunek. Natomiast rodzi się pytanie, dlaczego pan Kunert i jego ludzie nie pomyśleli o tym, żeby załatwić z miastem chociaż trzy czy cztery autobusy miejskie, które podwiozłyby chętnych z Placu Piłsudskiego na Powązki? Czy dlatego, by umniejszyć rangę tych wydarzeń? Czy po to, by odbębnić pogrzeb, ale nie pozwolić by Niezłomnych żegnały tłumy, a jedynie tłumek?
Po uroczystości podszedłem do pana ministra i zadałem mu to pytanie. Odpowiedzią było spojrzenie bazyliszka i burknięcie, że niemożliwym było zapewnienie transportu wszystkim. Kiedy próbowałem drążyć temat i wykazać podstawowe błędy logiczne w „rozumowaniu” ministra, napotkałem plecy „rozmówcy”. No cóż, nie będę kopał się z koniem – pomyślałem. Jednak sami Państwo oceńcie czy słowa Kunerta można przyjąć inaczej niż popukaniem się w czoło. Wielokrotnie bowiem spotykałem się z sytuacją, w której podczas imprez w mieście X – przyjezdnym dla ułatwienia życia zapewniano darmowy transport. Tak było chociażby w Krakowie podczas niedawnego towarzyskiego meczu piłki ręcznej. Czyli jednak można? Można! Takie rzeczy są normalne. Ale trzeba chcieć panie Kunert. Trzeba wykazać minimum inicjatywy w rozmowach z miastem. Tymczasem wyglądało to na celowe zniechęcanie Polaków do podjęcia trudu dotarcia z jednego punktu uroczystości do drugiego.
Tu dygresja wspomagającą moją dość brutalną tezę na temat zamiarów umniejszenia tej uroczystości. Od kilku dni w sieci krążyła informacja o trasie przejazdu karawanów z trumnami bohaterów w drodze na Plac Piłsudskiego. Mnie najbliżej było do Placu Wilsona – gdzie konwój miał być około godziny 8 rano. Specjalnie wstałem wcześniej by wydarzenia nie przegapić. Przyszedłem, usiadłem na przystanku i czekam… Co się okazało? Potajemnie zmieniono godzinę. Taksówkarze poinformowali nas, że karawany przejechały godzinę wcześniej. Komentarz? Chyba zbędny.
Sprawa druga:
Sposób upamiętnienia bohaterów. Zostali oni złożeni w „panteoniku”, w którym ciężko przejść większej liczbie osób bez potrącania się i deptania sobie po piętach. Ale to jeszcze dałoby się przeżyć. Gorzej, że Niezłomni nadal nie mają swoich grobów. W przypływie „łaski” III RP, dostali szuflady. Wielu osobom kojarzy się to z szufladami dworcowymi lub basenowymi. Jakby tego było mało ostatni rząd jest na wysokości ponad 3 metrów. Czyli co, każdy kto będzie chciał uhonorować te osoby będzie musiał przyjść z własną drabiną?
Znów podszedłem do ministra Kunerta i zadałem mu proste pytanie. Dlaczego polscy bohaterowie zostali złożeni jak bagaż na dworcu? Pan minister westchnął przeciągle, jakby przerzucił tonę węgla i odburknął: „Nie mogę panu odpowiedzieć na to pytanie”. Dlaczego? – pytam czując, że moja cierpliwość do tego człowieka się wyczerpuje. „Bo tak!” – padła elokwentna odpowiedź urzędnika państwowego… i znów moim „adwersarzem” stały się plecy Kunerta.
Podsumowując:
Pan Kunert ewidentnie cierpi na manię wielkości. Uważa, że on jeden ma rację i monopol na właściwe działania. Każdy kto śmie zadać niewygodne pytanie, nie mówiąc o ostrzejszym sprzeciwie traktowany jest jak świętokradca i śmieć. Prychanie, sapanie, obrażanie i zrywanie „rozmowy” – to metody Kunerta w walce o to, by jego racja była „najmojsza”. Takie zachowanie jest bardziej charakterystyczne dla znudzonego ciecia pilnującego szkoły w wakacje – choć i ci ludzie zachowują więcej szacunku do rozmówców. Tymczasem Kunert oficjalnie jest sekretarzem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, a więc urzędnikiem państwowym. Jeżeli nie masz człowieku cierpliwości, to zaszyj się gdzieś w pustelni. Tam przyroda nieożywiona nie będzie się sprzeciwiała, a jedynie potulnie słuchała nawet największych bzdur.
Wszystko co udało się zrobić w kierunku przywracania pamięci o Żołnierzach Wyklętych – Niezłomnych to zasługa społeczników jak profesor Krzysztof Szwagrzyk i jego wolontariusze, Tadeusz Płużański i jego Fundacja „Łączka, same rodziny i tysiące młodych i starszych Polaków patriotów. Pamięć o „Wyklętych” przywracana jest pomimo pana, a nie dzięki panu panie Kunert. Pana jedyna „zasługa”, to podzielenie „łączkowych rodzin”. Podzielenie na tych „lepszych” – którzy mają już groby swoich bliskich i tych „gorszych” – którzy wciąż czekają na wydobycie z dołów śmierci.
Po raz kolejny sprawdza się zasada, że arogantom, gburom i impertynentom żadne tytuły i stanowiska nie pomogą. Panie Kunert! Kończ pan, wstydu oszczędź.