Nasi włodarze dawno już przyzwyczaili nas do swoich groteskowych i wątpliwej jakości pomysłów. Ewa Kopacz w świat fantazji odpływa co najmniej od początku kampanii. W ślad za nią postanowił pójść przewodniczący PSL-u, który proponuje utworzenie „wielkiej koalicji”.

„Czas zakończyć już nikomu niepotrzebną 10-letnią wojnę POPiS-u, efekt tej nieskonsumowanej kolacji i wskazania wyborczego z 2005 r., wspartego wielkimi emocjami choćby katastrofy smoleńskiej. Czas skierować polską politykę, też PO i PiS jako dwa zwalczające się obozy, ku przyszłości, ku racjonalizmowi i rozsądkowi” – stwierdził Janusz Piechociński na niedawnej kujawsko-pomorskiej konwencji wyborczej. Idea doprawdy wzniosła.

Koalicyjnym języczkiem u wagi ma być w tej sytuacji oczywiście PSL. Wicepremier z ramienia tej partii zaznaczył, że liczy na zdobycie przez nią minimum 12 procent głosów w wyborach i posiadanie 50-60 posłów. Pozwoliłoby to „stworzyć wielką koalicję dla Polski i spokoju Polaków”. Oj, mało Pan obstawia, Panie Premierze, mało. Stać Państwa na dużo więcej. Pięćdziesięcioprocentowy spadek poparcia w niedługim czasie, jaki dzieli nas od minionych wyborów samorządowych? Co poszło nie tak?

„Dzisiaj realia są takie, że od początku sierpnia mamy prezydenta, który został zgłoszony przez PiS. Ten prezydent nie ma zdolności, chęci, intencji spotykać się z premierem z PO, a premier z PO nie znajduje wspólnego języka z prezydentem nawet w sprawach najważniejszych dla Polski. Obok jest Jarosław Kaczyński, który zbudował alternatywne państwo, które nie godzi się na byłego prezydenta z PO i żadnego premiera z PO” – grzmiał Piechociński. Prawie uwierzyłem, że Polskę może zbawić tylko PSL.

Trudno przyswajać podobne informacje bez nieodłącznego w takich razach uśmiechu politowania, lecz należy mieć świadomość, że Piechociński mówi zupełnie poważnie. PSL tak zadomowił się w różnorakich koalicjach, że do wszystkich wyborów idzie z niezachwianą pewnością siebie. Najbliższe rozstrzygnięcia zapowiadają się bardzo ciekawie i ich wyniki są wyjątkowo trudne do przewidzenia. Oby jednak wreszcie skończyła się hegemonia tej, cytując słowa Kazika Staszewskiego, „najbardziej szkodliwej partii”. Czas pokaże, czyje życzenie jest większą fantasmagorią.