Powiedziałbym, że przejęcie dokumentacji ws. „Bolka” to nie jest żadna rewelacja. Dlatego też trochę się dziwię tym zachwytom, że nagle została odkryta nieznana wcześniej prawda. Tak nie jest.

Z jednej strony agenturalna działalność Wałęsy była znana od dłuższego czasu. Już przecież nawet w latach 80., jego niektórzy koledzy wiedzieli, inni podejrzewali. Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski, Anna Walentynowicz… Tylko te osoby były oczywiście ośmieszane, traktowane jako wariaci. Lech Wałęsa to przecież oficjalnie był wielki mąż stanu i święta krowa.

Jeśli chodzi o sprawę dokumentów dotyczących Wałęsy, to sprawą która przesądziła o ich autentyczności, były badania Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza. Po tej lekturze nikt nie powinien mieć żadnych wątpliwości. Tam dowody zostały wyłożone na stół. Oczywiście bez tych akt, które teraz wypłynęły, ale pozwalające już jednoznacznie powiedzieć, że Wałęsa to „Bolek”. Teraz mamy tylko ostateczne potwierdzenie.

Sprawą poważniejszą jest dla mnie kwestia Czesława Kiszczaka. Jeśli mówimy o tym tandemie Wałęsa-Kiszczak, to zdecydowanie ważniejszy jest ten drugi. W PRL-u, był pierwszym komunistycznym milicjantem, człowiekiem, który ma wiele grzechów i zbrodni na sumieniu. Wałęsa przy nim to jest pionek. To jest relacja tajny współpracownik-szef, mimo że nie bezpośredni. W systemie komunistycznym, podobnie jak w każdym innym systemie, najważniejsi są funkcjonariusze, a nie tajni współpracownicy.

Przyjrzyjmy się Kiszczakowi i co z tego rzekomego odkrycia w jego domu wynika. Z jednej strony wynika, że generał miał ważne dokumenty dotyczące funkcjonowania państwa, jego służb specjalnych, tajnych struktur. Dokumenty, które z jednej strony obciążały wiele osób, a z drugiej strony miały mu zapewnić bezpieczeństwo. Z tego wynikają kolejne problemy. Skoro te dokumenty miał, to w jakiś sposób musiał wejść w ich posiadanie. Wszystko wskazuje na to, że zagarnął ten materiał, który powinien był przekazać państwu polskiemu. O tym dziś zbyt wiele się nie mówi, ale to jest przecież nawet odpowiedzialność karna za nielegalne posiadanie dokumentacji. Jest na to odpowiedni paragraf, prokurator powinien się tą sprawą zająć. Kiszczak ma to szczęście, że już nie żyje i nikt do skóry mu się nie dobierze, ale jest to niewątpliwie przestępstwo. Jedno z tych, za które powinien odpowiedzieć, a nigdy nie odpowiedział.

Jeżeli przyjrzymy się temu kontekstowi, to myślę, że ta sprawa nie jest sukcesem, a wręcz mówiąc bez ogródek: jest to klęska państwa polskiego. Okazuje się bowiem, że państwo i jego instytucje okazały się kompletnie niewydolne. Przez tyle lat, człowiek obciążony, szef służb specjalnych mógł sobie zbierać dokumenty i dzięki temu zapewnić sobie nietykalność. Dokumenty dodajmy, które mogłyby pomóc w innych sprawach, być może również w ściganiu kolejnych zbrodniarzy. Jakie to wystawia świadectwo państwu polskiemu?

IPN dzisiaj chwali się tym, że przejął akta i na tej podstawie ujawnił, że Wałęsa to „Bolek”. Tylko powtarzam, o tym, że Wałęsa to „Bolek” było wiadomo od dawna, a wejście w posiadanie tych dokumentów po śmierci Kiszczaka jest wątpliwym sukcesem. Gdyby państwo polskie działało jak należy, to IPN powinien przejąć te akta zaraz po powstaniu tej instytucji, kilkanaście lat temu. Wtedy nie byłoby spekulacji, moglibyśmy mieć pewność, że Wałęsa to „Bolek”. Niestety opieszałość, jakieś względy środowiskowe, spowodowały, że stało się to dopiero po śmierci Kiszczaka i teraz nie mają już takiej siły rażenia. Te dokumenty są ważne, jeśli chodzi o badanie tych spraw, ale jeśli chodzi o ściganie generała i innych, którzy tam się pojawiają, już w większości wypadków nie jest to zapewne możliwe.

Warto zwrócić uwagę, że sam Kiszczak od dawna sugerował, że posiada dokumenty obciążające innych. W wywiadach chwalił się, że na osoby, które widzi w telewizji – polityków, dziennikarzy, księży – dokumentację zbierał. Dzisiaj IPN się tłumaczy, że nie zostało złożone doniesienie, że Kiszczak ma takie dokumenty, a bez formalnego doniesienia, Instytut nie mógł nic zrobić. Wobec tego pytam, czy Kiszczak sam na siebie nie doniósł? Wyraźnie przecież podkreślał, że on to ma. I to był wystarczający powód, żeby kilkanaście lat temu te materiały przejąć, a Kiszczaka oprócz innych spraw, za które powinien być sądzony, osądzić również za nielegalne posiadanie dokumentów.

Myślę, że takich szaf Kiszczaka, Lesiaka, jest bardzo dużo. Nie mówię, że cały aparat partyjno-państwowy tak robił, ale na pewno ci najważniejsi mają swoje archiwa, ukrywane w domach czy willach, w ogródkach na swoich daczach. To właśnie teraz jest ostatni moment, aby przejąć archiwa żyjących funkcjonariuszy. Tymczasem obawiam się, że państwo polskie będzie reagowało po czasie, będą czekali aż funkcjonariusze umrą, oczywiście żeby też zapewnić im bezpieczeństwo, a po śmierci znów być może będą jakieś akcje w świetle fleszy. Usłyszymy, że archiwa przejęto, że to wielki sukces, tylko że tak naprawdę niewiele będzie z tego wynikało.