Obchodzona niedawno trzydziesta piąta rocznica powstania Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” stała się dla obecnej klasy politycznej kolejną okazją do ukazania dzielącego ją muru. Stała się mimo tego, że przecież obydwie strony sporu deklarowały chęć wyciągnięcia ręki do zgody.

Organizowane przez dzisiejszą „Solidarność” obchody pokazały to, czego można było się spodziewać – wszelkie zapowiedzi wzniesienia się ponad podziałami dla dobra Polski to czcze gadanie. Zaproszenia na uroczystości nie otrzymała premier Ewa Kopacz, gdyż według szefa „S” Piotra Dudy jest „antypracownicza” i „antyzwiązkowa”. Być może. Jednak brak zaproszenia dla prezes Rady Ministrów to wizerunkowa klapa nie tyleż „Solidarności”, co przede wszystkim jej poplecznika Andrzeja Dudy. W kampanii prezydenckiej oraz już w dniu zaprzysiężenia zapowiadał on dążenie do zgody i poniedziałkowe święto było świetną okazją do pokazania dobrej woli. Tylko i aż tyle, bo oczywiście nikt nie mówi o realnym pogodzeniu się zwaśnionych stron – to jest niemożliwe, zbyt wiele je dzieli. Chodziło jednak o gest. Dwaj panowie nazwiskiem Duda tak samo nie chcieli na obchodach premier Kopacz, jak i ona sama zapewne nie chciała się tam pojawić. Gdyby otrzymała zaproszenie, jak nakazywałby to dobry obyczaj, być może by odmówiła, a wtedy prezydent miałby argumenty po swojej stronie. Stało się jednak inaczej i okazja została zaprzepaszczona.

„Premier Ewa Kopacz nie dostała zaproszenia, ponieważ nie życzymy sobie jej obecności. Mamy do niej dużo pretensji. Wcześniej to ona nie wpuściła nas do Sejmu, gdy były głosowane nasze wnioski. Odrzucono nasz wniosek o referendum. Ona trzyma w zamrażarce od wielu lat ustawę, naszą obywatelską, o płacy minimalnej. To ona wreszcie głosowała za nowelizacją kodeksu pracy – antypracowniczą. Więc nie chcemy jej tu widzieć, to są nasze urodziny. To są uroczystości organizowane przez nas” – stwierdził rzecznik „S”. To wszystko prawda. Ale dlaczego jedna ze stron nie może w końcu okazać się mądrzejszą od drugiej? Ciągle obserwujemy jedynie przerzucanie piłeczki między dwoma obozami wśród argumentów w stylu: my robimy to, bo oni zrobili tamto, oni powiedzieli to, więc my mówimy co innego. Ile można?

„Przypominam sobie, że wtedy Solidarność walczyła przeciwko monopolowi jednej partii. Dzisiaj ta sama Solidarność, którą próbuje zawłaszczyć sobie pan Duda, chce władzy tylko jednej partii” – to słowa Ewy Kopacz, której do skomentowania całego zajścia argumentów dostarczył sam Piotr Duda, mimo zapewne szczerych chęci działający jednak na niekorzyść obecnej głowy państwa. A Platformie w to graj. Dostała pożywkę i trudno się dziwić, że nie waha się obracać sprawy przeciwko największym rywalom. Przecież sami tego chcieli.

Przykro komentować podobnego pokroju zajścia. Nasza klasa polityczna nie jest w stanie wznieść się na określony poziom zachowania i wciąż urządza sobie cyrki i teatrzyki nawet podczas ważnych z punktu widzenia historii obchodów. Rodzima polityka koniecznie potrzebuje nowego rozdania, bo PiS i PO zajęte wzajemnymi docinkami i podkładaniem nóg, nie są w stanie myśleć o Polsce. Jak długo jeszcze Polacy będą wybierać jedynie pomiędzy dwiema partiami, które coraz trudniej od siebie odróżnić?