foto: Facebook.com/pn
foto: Facebook.com/pn

Zrealizowany przez prezydenta Słupska Roberta Biedronia postulat, by do tego miasta nie wjeżdżał ze swoim programem cyrk, odbił się szerokim echem w mediach, ale nie wybrzmiała bardzo ważna, moim zdaniem, kwestia. Otóż akceptacja dla takiego działania prezydenta Biedronia, to faktyczne przyzwolenie na łamanie prawa lub zmiana ustrojowa.

Prezydent miasta nie ma uprawnień, by ograniczać czy zakazywać legalnie działającym podmiotom działalności gospodarczej. Prezydent, burmistrz czy wójt nie są od tego, by wyznaczać konkretnym przedsiębiorcom czy grupom (branżom) przedsiębiorców, co oraz gdzie wolno im robić w ramach prowadzonego przez nich biznesu. Podobnie z działalnością artystyczną, którą w dużej mierze jest sztuka cyrkowa. Jeśli w działalności tego konkretnego cyrku (Cyrk Arena) nie dopatrzono się złamania lub naruszenia obecnie obowiązującego prawa, to można, w ramach istniejącego prawa, organizować protesty społeczne, pikiety, demonstracje przeciw działalności tego cyrku, ale nie wolno mu niczego nakazywać ani zakazywać na drodze administracyjnej. Robert Biedroń mógł ograniczać (zakazywać) działalności cyrkowej lub jakiejś jej części (np. występów zwierząt w cyrkach) w ramach poprzedniego, parlamentarnego „wcielenia”, bowiem od zmian przepisów prawa jest parlament, gdzie jeszcze rok temu ten polityk zasiadał.

I nie ma tutaj najmniejszego znaczenia, czy chodzi o cyrk, usługi fryzjerskie czy jakąś inną działalność handlową lub usługową. Od wprowadzania ograniczeń w działalności gospodarczej (a także innej działalności, np. artystycznej, charytatywnej, politycznej) jest ustawodawca (lub minister za pomocą rozporządzeń), który kształtuje prawo, ale dla wszystkich osób fizycznych i prawnych i na terenie całego kraju. Jeśli jakiś przepis zabraniałby czegoś cyrkom (lub w ogóle zabraniałby działalności cyrków), to nie na terenie części, ale całego kraju lub w ściśle określonych sytuacjach, zgodnie z ustawowym zapisem (np. ustawa zabrania sprzedaży alkoholu w odległości mniejszej niż 100 metrów od placówek oświatowych, miejsc kultu religijnego itp.).

Jeśli zaś którykolwiek włodarz chce wprowadzać odrębne prawodawstwo na „swoim” terenie i będzie na to przyzwolenie, to będziemy mieli do czynienia z zasadniczą zmianą ustrojową, taką, jaką mamy na przykład w USA, gdzie poszczególne stany mają własne, lokalne prawa. Ale to w chwili obecnej niemożliwe i powinno być gremialnie potępiane nie tylko przez przeciwników polityczno-ideowych Biedronia, ale przez wszystkich mających na sztandarach przestrzeganie prawa.

Jak na razie mamy falę zachwytów (u jednych) i drwin (u innych) z pomysłu Roberta Biedronia. To zbyt mało. W państwie prawa, gdzie Prokuratura ze srogą miną zajmuje się blogerami podającymi w okresie ciszy wyborczej „ceny budyniu i bigosu”, jawne ogłoszenie, że ogólnokrajowe, ustanowione przez władzę ustawodawczą prawo, ma mieć ograniczenie na jakimś obszarze z powodu światopoglądu jednej osoby, powinno spotkać się z surową krytyką, a także reakcją organu nadzorczego (wojewoda, samorządowe kolegium odwoławcze) oraz zainteresowaniem wymiaru sprawiedliwości.

To nie śmiechy chichy. To twarde reguły gospodarcze oraz prawa obywatelskie. Jeśli Biedroniowi ujdzie płazem nie wpuszczenie do Słupska cyrku Arena, to wcześniej czy później inny włodarz zakaże sprzedawać mięso i wędliny, a ktoś inny nakaże sklepom i zakładom usługowym instalowanie klimatyzacji (oczywiście dla dobra klientów).

I na koniec refleksja, która przyszła mi do głowy tuż po tym, jak pierwszy raz przeczytałem o pomyśle Biedronia:

„Jeśli prezydent Słupska Robert Biedroń nie chce występów cyrkowych i w ślad za tym idzie zakaz administracyjny, to – analogicznie – w innym mieście prezydent nie zechce Parady Równości i wprowadzi dla niej zakaz. OK.?”