Pan Tusk wciąż mylnie uważa (choć radykalizm jego ostatnich wypowiedzi pokazuje powolny kres tych przekonań), iż w naszym kraju monopol na prawdę posiadają głównie dziennikarze związani z postkomunistycznymi partiami, niegdyś namaszczonymi przez włodarzy PZPR. Premier, a także większość zainteresowanych obywateli doskonale wie, iż czołowe media w Polsce były stworzone przez agentów bezpieki i zbrodniarzy Stalinowskich w celach propagandowych, jak choćby wspomniany TVN. Dla wielu ludzi już sama znajomość tej genezy powstania stacji telewizyjnych byłaby wystarczająca do wykluczenia tego medium, które społeczeństwo uznałoby za niewiarygodne. Telewizja taka w warunkach rynkowych przestałaby mieć widownię i najzwyczajniej na świecie zbankrutowałaby. W Polsce ten mechanizm jest rażąco zaburzony, gdyż dla przykładu TVN, Gazeta Wyborcza i inne media o czerwonych korzeniach otrzymują wielomilionowe kontrakty rządowe.

Wielu Polaków jednak o finansowaniu mediów nie wie, co dziwi, zwłaszcza, że od minimum 10 lat mają oni dostęp do wiedzy (internet), z której mimo to z nie korzystają. Ci ludzie zawsze oddadzą głos na Platformę Obywatelską, gdyż taki otrzymują komunikat podprogowy w ulubionych programach. Rządzący mają jednak pewien problem związany z istotą przemijania, a mianowicie taki, że widzowie tych stacji to najczęściej ludzie starsi, którzy kiedyś w końcu umrą.

Z jednej strony mamy więc ludzi kompletnie wypranych i zmanipulowanych przez mainstreamowy przekaz, którzy jednak wymierają, z drugiej zaś mamy całą masę ludzi młodszych, którzy nie oglądają lub nie mają nawet odbiornika telewizyjnego. Nie słuchają też rozgłośni radiowych, a całą wiedzę czerpią z internetu. Sieć jest w istocie takim szczególnym miejscem, w którym to użytkownik wybiera źródło informacji. Oczywiście elita polityczna również ma w sieci swoje miejsca jednak można je zwyczajnie pominąć i cieszyć się rzetelną informacją, a w bannery tow. Bartoszewskiego, cieszącego się, że jest człowiekiem Europy po prostu nie klikać.

Rządzący chcieliby oczywiście wpłynąć na internet poprzez rozmaite regulacje jak choćby rozszerzenie programów ACTA, czy PRISM, ale to spotkałoby się z ogromnym sprzeciwem internautów, czego preludium mieliśmy podczas ACTA. Można się więc obawiać, że chęć wprowadzenia jeszcze dalej idących ograniczeń skończyłaby się totalnym buntem, zamieszkami i być może zbiorowym linczem, morderstwami na politykach lub regularną wojną, która miałaby destrukcyjny wpływ na system budowany od 25 lat.

W tej sytuacji mamy więc zagubionego Tuska, który widzi co się dzieje. Doskonale analizuje sytuację i mimo, iż obiecał sobie, że raz zdobytej władzy nigdy nie odda musi redefiniować swą strategię pozostania przy władzy. Zdaje sobie on sprawę, że gdyby ją stracił to poszedłby siedzieć na lata, a cały jego majątek zostałby zlicytowany. Oceniając położenie Tuska można scharakteryzować ją jako PATOWĄ. Jeszcze ma swoje media, ale mimo, iż ich przekaz jest coraz bardziej agresywny to ilość osób nim zarażonych zmniejsza się z powodów demograficznych. Internet zaś nie pozwala na manipulowanie większą częścią opinii publicznej, ponieważ brak tu monopolu, a informacje o prawdziwych machlojkach władzy roznoszą się jak wirus. Brak też szans na bezbolesne przejęcie sieci i dostosowanie je do swoich potrzeb.

W efekcie tego mamy sondaże internetowe, w których partie antysystemowe mają ponad 50% poparcia. Te prognozy nie podobają się Tuskowi, gdyż oznaczają dla jego ekipy dożywotnie wyroki za zniszczenie Państwa. Straszenie Korwinem również nie pomaga, więc co w tej sytuacji może zrobić Tusk, mający jeszcze władzę, ale wiedzący, że staje się ona coraz bardziej zagrożona? Odpowiedź jest prosta i nie ma innej realnej możliwości, Donald Tusk musi sfałszować wybory nie tyle do Parlamentu Europejskiego, ale przede wszystkim do Sejmu.

Czy zatem perspektywa odsiadki nie jest wystarczającą motywacją, by pomóc nieco demokracji? Według mnie jest!

Należy zatem pomóc premierowi w podjęciu dobrej decyzji. Otóż gdyby Donald Tusk sfałszował wybory to istnieje dużo prawdopodobieństwo, graniczące z pewnością, że wyjdzie to na jaw. Nikt raczej nie uwierzy, że partie, mające w sieci łącznie połowę poparcia nie dostaną się do Unioparlamentu. Czy premier chciałby mieć 15 milionów Polaków, którzy z wściekłością dewastują połowę stolicy w poszukiwaniu idealnego miejsca na powieszenie Tuska? Premier uważa, że zabezpieczył się co prawda na taką ewentualność ustawą 1066 (O bratniej pomocy obcych funkcjonariuszy), ale umówmy się, że niewiele to pomoże w zderzeniu z tak dużą grupą „wkurwionych” Polaków, a inne kraje poszłyby pewnie w tym samym kierunku, czyniąc konflikt ogólnoeuropejskim, co mogłoby się skończyć rozpadem Unii. Premier, któremu może chodzić po głowie taki plan powinien jednak sam dojść do wniosku, że lepiej odsiedzieć kilka lat, niż dać się nabić na pal, lub dać sobie zrobić równie straszną krzywdę, a nie jest to wykluczony, uwzględniając to jak tłum pod wpływem impulsu jest zdolny do czynienia strasznych rzeczy.

Jest też trzecie, bezkrwawe wyjście.

Zawsze premier nasz może się dogadać, oddać władzę Patriotom i wyjechać do inego kraju z walizeczką banknotów bez jakichkolwiek konsekwencji, pod warunkiem, że zabierze ze sobą przyjaciół z SLD, PSL, PiSu  i tych innych organizacji, którym również można dać po walizeczce banknotów. A, co! Tyle im daliśmy, że kilka miliardów nie zrobi różnicy, a bez ich regulacji szybko sobie tę stratę odrobimy ciężką pracą – tylko niech już wyjadą.