W środę po wielu latach kłamstw i manipulacji sąd uniewinnił Wojciecha Sumlińskiego w procesie dotyczącym domniemanej korupcji przy weryfikacji WSI. Przy tej okazji warto przypomnieć, co o dziennikarzu kilka miesięcy temu mówili Bronisław Komorowski i Tomasz Nałęcz.

Tuż przed wyborami prezydenckimi jednym z tematów forsowanych przez niezależne media były związki Bronisława Komorowskiego z WSI nazywanymi „długim ramieniem Moskwy”. Jednym z powodów ogólnopolskiej dyskusji stała się książka autorstwa Sumlińskiego, pt. „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”. Książka dezawuowana czy wręcz bojkotowana w głównym nurcie. Podczas jednej z debat prezydenckich w TVN24 Bogdan Rymanowski zapytał ówczesnego prezydenta o książkę i jej autora.

A czy to jest pana kolega, bliski znajomy czy przyjaciel? Ja bym panu coś radził. Radziłbym powściągnąć chęć bycia w porządku wobec kolegi. Wojciech Sumliński to człowiek skrajnie niewiarygodny, więc nawet niech pan o niego nie pyta – powiedział wściekły Komorowski.

18 maja 2015 roku w programie Polsat News „To był dzień, otwarcie” redaktor naszego portalu zapytał o książkę Sumlińskiego Tomasza Nałęcza. Doradca Komorowskiego odpowiedział następująco:

Nie znam tej książki. Dla mnie jako historyka decyduje wiarygodność autora. To jest człowiek oskarżony o poważne przestępstwa. Ta książka jest elementem jego obrony. W polskim prawie, jeżeli ktoś jest oskarżony, to nie ma obowiązku z mocy prawa mówić prawdy. Wszyscy w procesie są zobowiązani do mówienia prawdy, natomiast oskarżony nie. Ja traktuję tę książkę jako element obrony człowieka oskarżonego o poważne przestępstwa, dlatego nie jestem ciekaw tej książki, ponieważ linia obrony tego pana mnie nie interesuje. 

Czy obaj panowie teraz publicznie przeproszą za szkalowanie i opluwanie niewinnego człowieka? Z pewnością nie, bo aby to uczynić musieliby mieć honor.