Prace ekshumacyjne na warszawskiej „Łączce” dobiegły końca. Wywołały wiele pozytywnych emocji, ale okazało się po raz kolejny, że ponad 25 lat po „upadku komunizmu” środowiska antypolskie są silne.

Na początku lipca poszukiwania szczątków polskich bohaterów pomordowanych przez komunistów i zrzuconych do bezimiennych dołów na warszawskiej „Łączce” dobiegły końca. Osoby odpowiedzialne za prace na Powązkach podkreślają, że udało się zrobić bardzo wiele. Warto jednak pamiętać, że droga do tego była długa i wyboista.

Trzy lata temu prace wstrzymano ze względu na brak środków. Pieniądze na ten cel wygospodarowano, ale nie można ich było wydatkować bo tereny na „Łączce” i Służewiu nie były uznawane jako cmentarze wojenne, a poprzednia władza nie kwapiła się by to zmienić. Swoje zastrzeżenia zgłaszały również rodziny osób, które w latach 80 chowano nad dołami śmierci. Aby dostać się do szczątków polskich bohaterów należało przesunąć groby, w których często spoczywali ich oprawcy.

W marcu 2016 roku decyzja o wstrzymaniu prac została cofnięta, ale środowiska wrogo nastawione wciąż nie zamierzały się pogodzić ze swoją porażką.

Przychodzili do nas ludzie, którzy mieli jakieś „ale”. O nazwiska ich nie pytaliśmy więc mogli powiedzieć wszystko. Część osób przychodzących na Powązki twierdziło, że przez naszą pracę kurzą się pomniki. Odpowiedziałem jednej takiej pani, że nam się kurzą ubrania, włosy, a piach mamy w zębach i uszach – opowiada Mariusz, wolontariusz z „Łączki”.

Dużo bardziej chamskie i prymitywne ataki przypuszczano w internecie korzystając z panującej tam anonimowości.

Przy Rakowieckiej mieliśmy koncert, który był podziękowaniem dla wolontariuszy. Odbywał się w kaplicy w więzieniu przy Rakowieckiej, która później stała się miejscem gdzie zapadały wyroki – jest to więc miejsce symboliczne, przesiąknięte historią. W pewnym momencie ponad 100 wolontariuszy założyło zielone kamizelki z napisem: „Wolontariusz”, rozdano białe i czerwone róże, które podnieśliśmy do góry i zrobiono nam zdjęcie. Zdjęcie to zamieszczono na portalu społecznościowym i pojawił się komentarz, że fotografia przedstawia odprawę pracowników MPO przed wyjściem w teren – wspomina.

Do kampanii nienawiści i deprecjonowania osób zaangażowanych w prace na „Łączce” dołączały często antypolskie media. W prasie pisano o nich jako o „kretach Szwagrzyka”, pojawiło się również określenie: „komando Szwagrzyka”.

Oczywiście byliśmy świadkami wielu wzruszeń. Ludzie przynoszą nam upominki, pewna starsza pani przyniosła nam twarożek i chleb żebyśmy mogli się posilić. Inna babcia na pudełku z sernikiem napisała nam podziękowania za naszą pracę i życzenia smacznego. Ktoś przyniósł skrzynkę jabłek, żołnierze GROM-u kobiałki truskawek… – dodaje Mariusz.

Wyjątkowo wzruszające chwile miały miejsce w połowie czerwca kiedy „Łączkę” odwiedzili kombatanci.

Pewnego dnia odwiedzili nas kombatanci. Jeden z nich, kawaler Virturi Militari za akcję na więzienie w Lidzie pułkownik „Rączy” przyjechał w mundurze galowym. Słabo chodzi z racji wieku i nie mógł wejść do wykopu. Zdecydowaliśmy więc, że wniesiemy go we czterech na krześle. Pomodliliśmy się, odśpiewaliśmy hymn i był tak wzruszony, że pod rękę ze mną wyszedł z tego wykopu o własnych siłach – wspomina wolontariusz.

Czwarta część reportażu wkrótce.