Foto: PlatformaRP (Flickr.com / CC by SA 2.0)

Dzisiejsze wydanie WPROST informuje czytelników o pewnym paradoksie. Otóż za kontrolę zagranicznych wyjazdów polskich polityków odpowiada człowiek, który sam na takie podróże wydaje bez opamiętania publiczne pieniądze.

Tygodnik informuje, że polscy posłowie za kilometr jazdy własnym autem dostają 83 grosze. W dokumentacji trzeba zaznaczyć, że podróże były służbowe ale w praktyce nikt tego nie kontroluje. Z przywileju korzystają ochoczo ministrowie, którzy są parlamentarzystami. Ale chyba najdziwniejszy jest przypadek obecnego marszałka Sejmu i byłego szefa MSZ Radosława Sikorskiego – pisze WPROST.

Od 2007 roku, do września roku 2014 Sikorski pełnił funkcję ministra, a więc przysługiwała mu ochrona BOR. To oznacza, że do jego dyspozycji była służbowa limuzyna. Mimo to, co najmniej od roku 2009 obecny marszałek sejmu przemierzał kilometry autem prywatnym. W 2009 pobrał na ten cel 1245 złotych, w 2010 ponad 21 000, w 2011 26 5000 złotych, w 2012 19 100 złotych, w 2013 niecałe 10 000 złotych. To oznacza, że Sikorski przejechał w celach służbowych 32 000 kilometrów.

Wynik imponujący jak na osobę, która większość czasu spędza w Warszawie pod opieką BOR lub w delegacjach zagranicznych. Wyliczyliśmy, że musiałby w każdy weekend przejeżdżać prawie 600 km i w każde święto 300 km. W celach służbowych i własnym autem Sikorski w ciągu pięciu lat przemierzył dystans odpowiadający dwóm okrążeniom kuli ziemskiej! – informuje tygodnik „WPROST”.

Zapytany o sprawę Sikorski, zasłonił się lakonicznym komunikatem wysłanym przez swoją rzeczniczkę: „Radosław Sikorski zawsze oddzielał działalność poselską od funkcji ministerialnej. Nigdy nie używał samochodów służbowych, będących w gestii MSZ, do celów poselskich”.