Rodzina Hanny Gronkiewicz-Waltz na kamienicy ukradzionej po wojnie żydowskim właścicielom zarobiła 5 mln zł. Prezydent Warszawy i jej bliscy musieli mieć pełną wiedzę o losach budynku, jednak przez wiele lat mataczyli w tej sprawie, by nie dopuścić do wznowienia postępowania zwrotowego.

O szwindlu świadczą dokumenty, do których dotarł jeden z tygodników opinii, jak również relacje urzędników i mieszkańców nieruchomości przy ul. Noakowskiego 16. Waltzowie wciąż udają, że nic się nie stało i unikają odpowiedzi na najważniejsze pytania.

„Wiele razy prosiliśmy Hannę Gronkiewicz-Waltz o spotkanie, żeby wytłumaczyć swoją sytuację, pokazać dokumenty, do których dotarliśmy. Nigdy nie odpowiedziała” — przytoczono opinię pana Krzysztofa.

„Pani prezydent jest zakładnikiem tej sytuacji. Trudno wytykać cokolwiek złodziejom kamienic, skoro własna rodzina była w to zamieszana” – dodał rozmówca.

Ignorowanie mieszkańców przez HGW musiało mieć kilka przyczyn. Jednej trzeba upatrywać w kwestiach moralnych, wyrzutów sumienia albo zwykłego strachu przed spojrzeniem w oczy szykanowanym ludziom. Zapewne trudno byłoby jej się zmierzyć z gehenną, jaką przechodzą lokatorzy kamienicy, która niedawno należała do jej rodziny.

O tym, że miała tego świadomość, świadczy wywiad, jakiego Andrzej Waltz udzielił „Gazecie Wyborczej” w 2006 r. Zapytany o podniesienie czynszu przez nowych właścicieli odpowiedział: „Kiedy się o tym dowiedziałem, mówię im: »Czy wyście zwariowali? Robić coś takiego na dwa tygodnie przed wyborami? Można się zastrzelić«”.